|
Zacznijmy od tego, czy czujesz się bardziej bibliotekarzem, który był kiedyś cyrkowcem, czy też cyrkowcem, który jest obecnie bibliotekarzem?
Zawsze lubiłem książki. I wbrew takiej opinii, że biblioteka to miejsce nudne, pełne stagnacji, gdy zrezygnowałem z cyrku, właśnie tutaj mnie pociągnęło. Zdaję sobie sprawę, że do wyuczonego zawodu raczej już nie wrócę, ale nie jestem z tego powodu zgorzkniały ani przybity - daje mi to taką samą radość. Czuję się tak samo potrzebny. Nie rozgraniczam tego. To, że kiedyś pracowałem w cyrku, nie sprawia, że teraz czuję się gorzej, że czuję się niedowartościowany... Czasami jest tak, że na przykład ktoś kiedyś był wykładowcą na uczelni i z jakichś przyczyn ląduje w innej pracy i nie może się odnaleźć, bo cały czas żyje przeszłością. Ja uważam, że to co było - było piękne. Ileś tam lat pracowałem, zresztą nie tylko pracowałem, bo ja się rodziłem w tym środowisku, w sumie 28 lat przejeździłem z cyrkiem...
Więc stałeś się cyrkowcem... przepraszam, czy ja w ogóle mogę używać tego terminu - cyrkowiec? Przyznam się, że lepsze określenie nie przychodzi mi do głowy.
Słowo cyrkowiec wydaje mi się ma trochę pejoratywne zabarwienie. My określaliśmy się mianem artystów cyrkowych. Cyrkowcem może być każdy, kto na przykład jeździ ciężarówką i ciągnie wozy, względnie ktoś, kto pielęgnuje zwierzynę, chociaż nie uważam, żeby to była jakaś krzywdząca praca. Po prostu, można wszystkie te osoby określić mianem cyrkowców i tu się z Tobą zgodzę. Mówiąc ogólnie o cyrku, można użyć słowa cyrkowiec na określenie grupy ludzi, którzy znajdują się w pewnym środowisku. Natomiast trzeba wyszczególnić tych, którzy pracują na arenie, która jakby nie było, pokazuje swoją sztukę, chociaż niektórzy uważają, że cyrk nie jest sztuką. Zatem preferuję określenie artysta cyrkowy.
Dobrze, więc - chętnie się do tego zastosuję. Powiedz, proszę, coś więcej o swoich początkach w tym zawodzie. Mówiłeś, że wrodziłeś się w to środowisko...
Tak. Mój dziadek miał przed wojną własny cyrk. Oczywiście stracił go w ’39 roku, bo był powstańcem śląskim, więc gdy Niemcy weszli, to rozmowa była krótka - cyrk zarekwirowali, a dziadka rozstrzelali. Mój ojciec pracował w cyrku od dziecka, od 6. roku życia, a był 47 lat akrobatą, tak samo matka - bardzo długo była czynna zawodowo.
To jest często tak, że w cyrku artyści pracują całymi rodzinami?
Zdarza się.
Bo ten zawód wiąże się z nieustannym podróżowaniem. Ciągle jesteście w drodze. Jak to wpływa na życie rodzinne?
Bardzo często przechodzi to z pokolenia na pokolenie. Może się ktoś ze mną nie zgodzi, ale uważam, że czasy komuny były trudnym okresem dla cyrku. Niszczono wtedy sztukę cyrkową, poprzez odebranie znaczenia rodzinom cyrkowym. Stworzono szkołę cyrkową, cały Julinek... Było to dla mnie przedsięwzięcie chybione.
To była szkoła policealna - przyjmowano do niej ludzi w wieku lat 18, co dla organizmu jest już za późno, by się zaadaptował. Jest na przykład taki dział w akrobatyce, który nazywa się antypody (żonglerka nogami) i tu, jak się nie zacznie od dziecka, od 9., 10. roku życia, to później organizm nie jest w stanie tego dogonić. Więc zupełnie niechcący, jak i w wielu innych dziedzinach, komuna zniszczyła wiele tradycji cyrkowych i po iluś rocznikach szkoły cyrkowej polski cyrk zaczął kuleć. To mnie bolało, gdyż wiele dyscyplin zanikło. W latach 80. cyrk kulał i zaczęto uzupełniać braki młodzieżą z ośrodków sportowych, więc brano do zespołów akrobatycznych 14-, 15- i 16-latków i starano się uzupełnić to, czego szkoła cyrkowa nie dawała.
Julinek jednak nie wystarczał. O tym się wtedy naturalnie nie mówiło, bo była to gierkowska propaganda sukcesu. Mówię o tym dosyć śmiało i pewnie nie każdy się ze mną zgodzi, ale faktem jest, że były już wtedy wypowiedzi... Ja nie mówię, że Julinek nie kształcił artystów - kształcił artystów, ale nie wystarczał.
Przychyliłbyś się do zdania, że byli to świetni rzemieślnicy cyrkowi, ale do artyzmu jeszcze brakowało?
Przede wszystkim ci ludzie nie byli w stanie osiągnąć takiego poziomu. Było za późno, by wyciągnąć pewne możliwości z ludzi. Jeśli ktoś miał talent do żonglerki i potrafił rzucać pięcioma czy sześcioma przedmiotami, to gdyby zaczął 5 lub 6 lat wcześniej, mógłby osiągnąć znacznie więcej. Tak samo w zakresie akrobatyki - co z tego, że chłopak skakał salto do tytułu z podbiegiem do przodu czy, powiedzmy, robił znakomicie wychwyt z karku czy wymyk z karku (to są takie określenia akrobatyczne), gdyby ten człowiek był szkolony 6 lat wcześniej, jego umiejętności byłyby o 40% wyższe.
Julinek przychodził za późno. Szkoda, bo wielu ludzi, którzy byli znakomici po tej szkole, mogłoby dać z siebie o wiele więcej - analogiczna zasada obowiązuje w sporcie. Być może ci, którzy kończyli szkołę cyrkową w Julinku, się ze mną nie zgodzą - mogą się nie zgodzić.
Uważam, że można ich nazwać artystami, ale bardzo wiele dyscyplin zanikło. Kiedyś rozmawiałem z Bułgarami z zespołu Silagi - przejechali cały świat. Byli to akrobaci, którzy skakali na trampolinach, fachowo po polsku nazywa się to deska. Bułgarskie trampoliny biły na głowę polskie. Ilość wykonywanych elementów! Miałem okazję współpracować z nimi niejednokrotnie i mówili, że Polacy popełniają błąd - nie pozwala się brać do tego zawodu dzieci w wieku 7-8 lat. Jeśli 7-letnie dziecko ma skoczyć na piramidę na piątego i ma, na przykład, skoczyć potrójne salto z półobrotem, to nie ma ono wyobraźni, więc nie boi się i zrobi to, i będzie to robić długie lata. Natomiast jeżeli się postawi na to miejsce chłopaka, który ma 17 lat, to on ma wyobraźnię i się boi - jego psychika nie pozwoli mu wykonać tego elementu. I to właśnie ten minus, który zaciążył na Julinku.
Ja ludziom po tej szkole niczego nie odbieram, nie neguję, że wiele osób po Julinku jest znakomitymi artystami. Cieszę się, że taka szkoła w ogóle była, że dostrzeżono cyrk, ale wszystko ma swoją ciemną stronę i minusem tutaj jest to, że za późno ta szkoła kształciła ludzi na artystów.
A w dzisiejszym cyrku jeszcze gdzieś są niedobitki tej dawnej tradycji cyrkowej?
Oczywiście, ona się teraz odrodziła. W tej chwili nie istnieje już Julinek. Nie istnieje to, co nazywało się zorganizowaną formą, dyrekcją - w tej chwili są prywatne cyrki i tworzy się programy rodzinne, stara się opierać program tak jak przed wojną, na rodzinie, ewentualnie szkoli się własnych adeptów tej sztuki, wraca ona na stare tory. Jest to pozytywne zjawisko.
Rodzin cyrkowych po wojnie było bardzo dużo. Część się wykruszyła i odeszła z zawodu. Ale jest nadzieja, bo kilka cyrków, które się jeszcze w Polsce liczą, przejęły na nowo rodziny cyrkowe. Jeździ cyrk Zawadzkich czy Korona - cyrki, które zasługują na miano cyrków.
W latach 90., kiedy otwarły się możliwości takiej działalności i można było w miarę łatwo wejść w takie przedsiębiorstwo, pojawiło się bardzo dużo hochsztaplerów i takie interesy przetrwały 2-3 sezony, a poziom, jaki reprezentowały, odbiegał w ogóle od miana sztuki. Natomiast te dwa cyrki wiem, że się liczą. I oby wytrzymały tę zmieniającą się rzeczywistość, bardzo im tego życzę, gdyż cyrk jest sztuką ginącą...
No właśnie! Kto dzisiaj chodzi do cyrku?!
O to chodzi. Cyrk objazdowy ze sztuką, którą pokazuje z natury rzeczy, jest skazany na słabą oprawę. Zużywa się sprzęt - składany i rozkładany 30-40 razy w roku. Próbuje się temu nadać jakieś pozory świetności, ale musi odbiegać od kina, multikina, czy telewizji, a efekty komputerowe to jest wróg cyrku numer 1. Z jednego salta po obróbce komputerowej można pokazać człowieka, który robi pięć wspaniale wykonanych akrobacji. Tu właśnie obawiam się, czy cyrk wytrzyma konkurencję? Życzę tej sztuce, by odnalazła się w nowej rzeczywistości. Musi dokonać się jakaś transformacja, jak w przypadku cyrku du Soleil z Kanady, z Quebeku. Miałem okazję obejrzeć ich program na przełomie lat 80. i 90...
Ty już wtedy nie byłeś w tym zawodzie?
Nie, nie. Ja odszedłem z cyrku w ’88 roku. Przepracowałem na arenie jako żongler ponad osiem lat.
Żonglowałeś pewnie wszystkim?
No, różnymi rzeczami. Miałem taki dosyć specyficzny rodzaj żonglerki - to była żonglerka siłowa. Nie mogę powiedzieć, że ciężarami, bo ciężary nie są możliwe do żonglowania, ale były to cięższe przedmioty tak, żeby jeszcze można było coś z nimi zrobić. Trudno byłoby żonglować sztangą ważącą 150 kg. Można by ją podnieść, ale żonglować? - to byłby fotomontaż.
Odszedłeś z cyrku. Ilu jest jeszcze takich ludzi? Czy dalej się spotykacie? Chyba nie można tak całkowicie przestać być artystą? To musi być dość głęboko zakorzenione?
Sporadycznie widujemy się. Można odwiedzić tych, którzy jeszcze pracują. Skończyła się pewna epoka dla cyrku. Jeżeli cyrk da radę, jako sztuka, znaleźć się w nowej rzeczywistości, to przetrwa. Przede wszystkim uważam, że trzeba odrzucić tresury, bo to jest chore, wynaturzone. To mogło bawić 100 lat temu, ale wtedy ludzi bawiło wiele rzeczy, które dzisiaj rażą. Wracając do cyrku du Soleil - nie ma on tresur, bata, przemocy, a jest to piękny cyrk, można na to patrzeć, można to oglądać i tym cieszyć.
Owszem, doceniałem tresurę koni, ale nie lubiłem, jak te zwierzęta pogania się batem czy każe im się kręcić piruety. Mogłem wybrać, decydując się na żonglowanie, a dla zwierzęcia nie jest naturalne, by tańczyć czy chodzić na dwóch nogach, czy przeskakiwać przez palące się obręcze - jest to chore.
Z drugiej jednak strony muszę tu obronić trochę cyrk. Konie arabskie na przykład brały się w cyrku ze Służewca. Były to młode konie z zerwanymi pęcinami i uszkodzonymi ścięgnami, które dla wyścigów nie były już przydatne. Najprawdopodobniej czekałoby je uśpienie. W wielu przypadkach cyrk takie konie ratował. Były to piękne konie, które mogły spokojnie galopować, oczywiście już bez tej prędkości, co na torze, no ale cyrk ratował życie tym zwierzętom.
Jeszcze raz jednak to podkreślę: nie powinno być zwierząt w cyrkach, nie powinno być tresur.
Gdyby Twoje dzieci zapragnęły w cyrku żyć, bo chyba nie tylko pracować, odradzałbyś im?
Nie stałbym na przeszkodzie. Uszanowałbym tę decyzję, bo jest to życie, które ma swój urok, które przyciąga. To nie tylko zawód, to jest styl życia. Tu nie można wyjść po ośmiu godzinach z biura i zostawić wszystko. To jest zawód, który odciska na człowieku piętno, zostawia ślad.
Czyli, wracając do mojego pierwszego pytania, można jednak powiedzieć, że jesteś artystą cyrkowym, który pracuje w bibliotece. Tutaj też się dobrze czujesz, wykonujesz wartościową pracę, ale to nie znaczy, że artysta cyrkowy już w Tobie umarł.
Nie. Wydaje mi się, że do końca to zostaje. Tak jak w kimś zostaje oficer, pomimo tego, że już odszedł ze służby. Coś na pewno zostało.
Cenne jest to, co powiedziałeś o kulisach cyrku, bo ludzie niewiele wiedzą od tej strony o całym przedsięwzięciu. Chciałbym teraz zadać Ci bardziej osobiste pytania. Żonglera łatwo umiejscowić blisko klauna...
Klaun wykonuje wszystkiego po trochu. Ja nigdy nie miałem do tego predyspozycji. Klaun, to osobne utalentowanie, tak przynajmniej być powinno, ale często zostawali nimi ludzie, którzy nie mogli już wykonywać swojej dyscypliny ze względu na wiek, nie mogli być akrobatami, gimnastykami... Wtedy decydowali się na zostanie komikiem. Jednak bardzo dużo ludzi urodziło się z tym. Tak jak Louis de Funes urodził się ze swoim vis comica, ale ten talent objawił się u niego dopiero, gdy był już starszy. Nie ma dobrych filmów młodego de Funes’a. On wypłynął właśnie na starość.
Czego Ci najbardziej brakuje z tego dawnego życia?
Jeżdżenia z miejsca na miejsce - tego mi najbardziej brak.
Cyrk jest rzeczą dynamiczną, której nie da się zatrzymać, wciąż się zmienia i przemieszcza. Teraz znajdujesz się w bibliotece, która jest przetrwalnikiem kultury. Tu przecież gromadzi się książki i dba się o to, by przetrwały i żeby następne pokolenia mogły z tych zgromadzonych dóbr kultury skorzystać. Jak sobie radzisz w tak kompletnie innym otoczeniu?
Trzeba się było przystosować. Mogę z tym żyć i daję sobie radę, ale jednak coś w człowieku siedzi. Nosi mnie. Tej dynamiki będzie brakowało, podejrzewam, do końca życia, bo tego się już nie wyrwie.
Ale czasem jak tak pada i smętnie jest, i zimno, to człowiek chętnie się nie rusza. W dawnych czasach sezon trwał siedem miesięcy i przychodził listopad, było zimno, to człowiek tęsknił za domem. A pod koniec marca tęskniło się już za jazdą. Taki niespokojny duch...
A natknąłeś się, pracując w bibliotece, na jakąś dobrą książkę o cyrku?
Czytałem dużo pozycji o cyrku. Natknąłem się, ale nie pamiętam już sygnatury... to było w trzecim formacie... coś ciekawego - było to amerykańskie wydanie o cyrku Barnum and Bailey, tj. Ringling Brothers. To był gruby album poświęcony cyrkowi z dokumentalnymi zdjęciami, po angielsku - podejrzewam, że to jeszcze gdzieś tu jest.
Wielu ludzi, piszących beletrystykę, wplata w to cyrk i bardzo często robi to niefachowo. I to mnie zniechęca. Gdy biorę do ręki jakieś opracowanie na temat cyrku i widać niefachowość w opisie jakiegoś ćwiczenia, elementu akrobacji czy ewolucji - już w tym momencie taką książkę odkładam. Wiem, że ludzie chcą coś pokazać i że może to być wartościowe, ale z drugiej strony krzywię się i zostawiam na boku. Nie natrafiłem na rzeczy, które warto by przejrzeć, poza tą jedną pozycją.
Czy zdarza się, że teraz jakaś sytuacja w bibliotece przypomina Ci tamte "lepsze" lata?
Nie, nie ma połączeń. Inny świat. To znaczy, jest to świat piękny, który ma swoje uroki, ale coś zupełnie innego.
Wydaje Ci się, że mógłbyś wrócić do cyrku na jakichś warunkach?
Raczej nie. W zasadzie nie widzę takiej opcji. Cyrk się zmienił. Ja pracowałem w innym cyrku. Odszedłem z powodów rodzinnych - zostawiłem ten zawód dla rodziny, bo moja żona nie była związana z cyrkiem.
Jakie umiejętności, które nabyłeś kiedyś, przydają Ci się teraz?
Refleks jest zupełnie inny. To zostaje. Pewnych rzeczy nie da się zbyć, pomimo że upłynęło ileś tam lat, na przykład złapanie łyżeczki spadającej ze stołu jest naturalne. W ogóle w cyrku, nieważne w jaki fach by się nie weszło, to są rzeczy, których się uczy raz. Człowiek w życiu nie uczyłby się tego po raz drugi - za dużo się naschylał i napowtarzał różnych ćwiczeń, raz już coś umiejąc - szkoda mu to zostawić.
Żonglerkę można rozwijać - Rosjanie dochodzili do 13-14 piłeczek, chociaż nie świadczyło to wcale o tym, że jest się dobrym żonglerem. Można rzucać trzy piłeczki, trzy kapelusze i trzy kostki i być żonglerem światowej sławy, tak jak słynny Węgier Bela Kremo, który całe życie tak właśnie żonglował i jak zobaczył go Rosjanin, to stwierdził, że u nich nie ma sztuki i się załamał. On szedł na ilość, ale zrozumiał, że to nie o to chodzi. Czegoś jego występom brakowało, natomiast Bela Kremo zawojował świat prostotą.
Miałeś jakieś wzorce, jakichś idoli?
Trzeba mieć. Istniało w tym zawodzie coś, czego nikt nie lubił - kopiowanie. Trzeba było uważać, żeby zachować własną drogę, nie zrobić plagiatu. To było bardzo brzydko widziane. Wzorzec mógł być, ale pod warunkiem, że szło się własną drogą. Nie sposób uniknąć powtarzania pewnych elementów programu artysty, który szedł przed nami, ale trzeba było je robić po swojemu, wtedy mówiono, że ten ma własny styl, własne umiejętności.
Pisarze używają do napisania książki tych samych liter, tego samego alfabetu, ale pisząc nawet na ten sam temat, napiszą inaczej i o to chodziło w moim zawodzie. Dlatego uważam, że cyrk jest sztuką, choć niektórzy miana sztuki mu odmawiają. Nie zgodzę się z tym nigdy, gdyż za dużo jest w nim ludzkiej inwencji, twórczości, myślenia... Mimo że ma teraz niewesoły żywot, chciałbym, żeby przetrwał, chociaż sam nie pracuję w tym zawodzie i wrócić też bym nie chciał. To co było - było piękne, ale jest zamkniętym rozdziałem.
Dziękuję za ciekawą rozmowę.
Ja także. Nie wiedziałem, że moja przeszłość może jeszcze kogoś zainteresować, jestem tak daleki od tego wszystkiego...
| |