|
(Artykuł w wersji skróconej opublikowany został po raz pierwszy w periodyku Konspekt nr 19 [lato 2004]. Niniejsza publikacja jest pełną, autorską wersją tekstu)
Wydawałoby się, że w XXI wieku informacja naukowa powinna stać się "królową nauk", jednak w Polsce nie obserwujemy jej burzliwego rozwoju. Najistotniejsze zmiany przyszły "z zewnątrz" - ze strony informatyki (technologia informacyjna), telekomunikacji (sieci komputerowe) i socjologii (społeczeństwo informacyjne). Można to nazwać wszystko "informacją naukową" i taka jest częsta praktyka, jednak nie jest to nazwa analogiczna do innych "szerokich" dyscyplin, jak np. fizyka. Przede wszystkim dlatego, że informacji naukowej nie udało się stworzyć ani spójnego systemu założeń, ani spójnej metodologii, którą dałoby się stosować w jej odległych "rozgałęzieniach". W sferze działalności praktycznej też nie obserwujemy przełomu dającego się jednoznacznie powiązać z rozwojem dyscypliny. Natomiast wszystko się zmieniło za sprawą technologii - stąd akcentowana różnica pomiędzy IT (Information Technology) a IS (Information Science).
Trzeba w tym miejscu zaznaczyć, że polskojęzyczna "informacja naukowa" to synonim angielskojęzycznej "nauki o informacji" (Information Science), ale nie do końca. Nieszczęsny przymiotnik "naukowa" skłania do ograniczenia pola badawczego do informacji wytworzonej w toku działalności naukowej lub opracowanej metodami naukowymi (cokolwiek to znaczy), czyli upraszczając: informacji o nauce i dla nauki. Stąd między innymi wywodzi się zupełna bezradność tak "skrojonej" dyscypliny w stosunku do Internetu, który rzadko traktowany jest jako przedmiot badań, a który totalnie zdominował praktykę działalności informacyjnej.
Obserwując rozwój dydaktyki akademickiej w Polsce, można zauważyć głęboką świadomość zmian, objawiającą się zaistnieniem wielu nowych przedmiotów. Jednocześnie można też zauważyć, że dzieje się to poprzez erozję i rozpad, a nie integrację, trudno bowiem włączyć te przedmioty w obręb informatologii w rozumieniu Marii Dembowskiej, zaś sam termin "nauka o informacji naukowej" uważam za terminologiczną porażkę. Trudno zrozumieć, dlaczego w 2004 roku wciąż jest ona używana, skoro już w roku 2000 odbyła się seria konferencji w ramach programu Tempus, których uczestnicy byli zgodni, że prawidłowa nazwa dyscypliny w języku polskim powinna brzmieć "nauka o informacji". Czyżby to był tylko konferencyjny entuzjazm?
Nie przypadkowo też po 2000 roku nie ukazał się żaden nowoczesny podręcznik akademicki obejmujący całość dyscypliny. Aby dać próbę odpowiedzi, dlaczego tak się stało, trzeba by określić charakter zmian, jakie miały miejsce w ostatnich 10 latach. Świat się bowiem zmienił, a informacja naukowa... jakby nie. Jeszcze do niedawna można było udawać, że zmiany są przejściowe i nie warto czynić ich obiektem refleksji naukowej. Jednakże jedną z zasadniczych funkcji nauki jest objaśnianie świata, w którym żyjemy. Niestety, po studiach bibliotekoznawczych w Polsce świat pozostaje w dużej mierze nieobjaśniony, za to wiele dowiadujemy się o tym, jak objaśniano go niegdyś...
Rozwój komputeryzacji, czyli coraz szybsi idioci
Kiedy J. C. R. Licklider kreślił wizję biblioteki przyszłości, wydawało mu się, że około 2000 roku będziemy już żyć wśród inteligentnych i elokwentnych systemów komputerowych, zaspokajających każdą naszą potrzebę informacyjną. Dla inżynierów sprzed trzydziestu lat moce obliczeniowe stojących na naszych biurkach "pecetów" w sposób prawie oczywisty powinny ewokować sztuczną inteligencję. Tak się jednak nie stało.
W czasach owej prehistorii komputerowej, kiedy przetwarzaniem danych zajmowali się wyłącznie specjaliści, nikomu nie przychodziło nawet do głowy, żeby cała moc nie służyła do rozwiązywania głównego problemu. Tymczasem dziś większość mocy obliczeniowej wspomaga wyświetlanie wysokiej rozdzielczości "tapet", merdających ogonkami trójwymiarowych piesków czy rybek egzystujących na komputerowych monitorach. Najczęściej bowiem zakup wydajniejszej maszyny jest stymulowany nową, coraz bardziej realistyczną grą komputerową, a nie osiągnięciami technologii intelektualnej. Oczywiście informacja naukowa nie bada przejawów ludycznej aktywności użytkowników komputerów, a szkoda, bowiem wiele zagadek mogłoby znaleźć tu proste rozwiązanie.
Pomysł, by wykorzystać komputery rozrywkowo, jest tak stary, jak ich istnienie. Nawet w czasach taśm perforowanych i drukarek wierszowych, anonimowi programiści tworzyli za pomocą ubogiego repertuaru znaków... postać Marylin Monroe w stroju kąpielowym zamiast pracowicie kodować algorytmy... Od tego czasu niewiele się zmieniło w samej istocie działania komputera (podobnie jak i w ludzkiej chęci zabawy). Wciąż realizuje on ideę maszyny Turinga, która jest coraz szybsza, ale, niestety, ani trochę bardziej świadoma.
W porażce silnej teorii sztucznej inteligencji jest też składowa przynależna teorii informacji naukowej. Pomimo wielu usiłowań nie udało się na tyle zalgorytmizować mechanizmów wnioskowania, by doprowadzić do mechanicznego wytwarzania wiedzy. Nie ma nawet sposobu przeniesienia już istniejącej wiedzy na system metajęzykowy, dający się opisać spójnymi regułami. Aby zrozumieć ogrom naszej bezradności, trzeba sobie uzmysłowić, że nie ma nawet sposobu przeniesienia obrazu rzeczywistości na system metajęzykowy, dający się dłużej przetwarzać! Wszystkie nasze klasyfikacje, tezaurusy, języki informacyjno-wyszukiwawcze są bardzo pomocne, dopóki posługują się nimi ludzie. Kiedy mają się nimi posługiwać maszyny, okazuje się, że prędzej czy później otrzymujemy chaos.
Symbolicznym przyznaniem się do porażki są prace nad "protezą zdrowego rozsądku", która działa na dość prostej zasadzie. Istnieje skończona liczba komunikatów, które może sformułować człowiek, obejmujących twierdzenia mające dla nas walor oczywistości. Gdyby wszystkie takie twierdzenia spisać i utworzyć z nich ogromny słownik, to zakładając jego bardzo szybkie przeszukiwanie, można by zasymulować proces myślenia w komputerze, objawiający się chociażby możliwością normalnej, ludzkiej konwersacji - co jest podstawą testu Turinga na sztuczną inteligencję. Z drugiej strony byłby to klasyczny "chiński pokój" Johna Searle'a. O świadomości, inteligencji, czy choćby rudymentarnym myśleniu, nie ma tu mowy.
Oszołomieni spektakularnymi osiągnięciami technologii cyfrowej, często nie zdajemy sobie sprawy, że istnieje wiele aspektów rzeczywistości, których nie da się wyliczyć. Każda czynność wykonywana przez komputery opiera się na wyliczalności, nawet jeśli symulują one analogową ciągłość. Ani sieci neuronowe, ani przetwarzanie rozmyte nie zmienia tego stanu rzeczy, bowiem są to tylko inne sposoby wyliczania, mniej proceduralne, ale w istocie swojej tak samo kwantowe, jak proste algorytmy.
Co to ma do teorii informacji? To prosty dowód na porażkę tej dyscypliny. Teoria informacji rozwijała się długo bez możliwości praktycznego sprawdzenia swoich twierdzeń. W ostatnich dziesięciu latach technologia komputerowa oddała do dyspozycji badaczy niewyobrażalną wcześniej moc obliczeniową. I co? Dużo skuteczniejsze od wypieszczonych metajęzyków okazały się przetwarzane statystycznie hurtownie danych, zaś Google udowodnił, że można skutecznie wyszukiwać bez systematycznie tworzonych metadanych. W praktyce okazało się więc, że najlepsze narzędzia do przetwarzania są dziełem informatyków, choć idea działania Google'a bardzo przypomina analizę cytowań...
Rozwój komputeryzacji w ostatnich 10 latach przyniósł dwie ważkie konstatacje. Po pierwsze - komputery pozostały tak samo głupie, jak były na samym początku. Po drugie - w praktyce lepszy może się okazać szybki idiota niż inteligentny, informacyjny niedojda. O ile bowiem trzeba porzucić marzenia o myślącym komputerze, to na pewno komputer znakomicie wspomaga ludzką komunikację. Do tego nie trzeba mądrości, wystarczy szybko liczyć, a to komputery potrafią najlepiej.
Komunikacja, czyli kolaps przestrzeni i utowarowienie czasu
Fenomen sieci komputerowych oraz ich integracji w postaci Internetu ma wiele ważkich konsekwencji umykających zarówno specjalistom od informatyki, jak i technologii informacyjnej. Te fenomeny może natomiast badać informacja naukowa, czy może lepiej teoria informacji. Transmisje z szybkością światła zlikwidowały nie tylko przestrzeń, ale też przyczyniły się do erozji tak podstawowych pojęć, jak: dystrybucja, dokument, autorstwo, publikacja... Źródło informacji to dziś dowolnie dryfująca całostka semantyczna, która nie musiała nawet opuszczać komputera jej autora! Tak samo "w komputerze" na naszych biurkach mamy "cały świat" siedzący przy miliardach komputerów na całym globie. To wszystko powoduje, że tradycyjne kanały dystrybucji informacji, ze sztywnym podziałem na wytwórców, dystrybutorów i odbiorców informacji, załamuje się na rzecz solipsystycznego poczucia, że zasiadamy w centrum wszechświata, będąc jednocześnie odległą drobiną. Nie sposób wyrazić tego w języku dotychczasowych doświadczeń. Nagle możemy rozmawiać z noblistami, pracować z ludźmi na drugiej półkuli i docierać do źródła każdej informacji bez żadnego pośrednictwa. To powoduje znaczące przesunięcie akcentów, wywracających dotychczasowe zasady profesjonalnej działalności.
Przykładowo: redundancja, której zazwyczaj unikano przy projektowaniu systemów informacyjnych, w sieciach, staje się rodzajem uwierzytelnienia, zjawiskiem oczekiwanym, a nawet pożądanym. Wiadomość, która nie uległa zwielokrotnieniu, jest słabo dostrzegalna i mało wiarygodna. Są to mechanizmy znakomicie znane w praktyce mediów (w skrajnym przypadku to mechanizmy rozprzestrzeniania się plotki), ale do niedawna niestosujące się do komunikatów naukowych bądź profesjonalnych, dla których stosowano ustaloną aparaturę pomocniczą w postaci cytatów i odsyłaczy.
Dziś te szacowne wynalazki tracą stabilność, szczególnie gdy cytuje się inne źródła internetowe.
Fałszywa stała się sama sytuacja wyjściowa użytkownika informacji, klasycznie definiowana jako potrzeba informacyjna. Zakłada ona bowiem pasywność świata informacji, który jest przez nas eksploatowany, gdy przyjdzie nam ochota dowiedzenia się czegoś. Od dawna informacja zachowuje się aktywnie, poszukując użytkowników i docierając do nich różnymi kanałami. Zamiast potrzeby informacyjnej pojawia się informacyjny przesyt, zainteresowanie selekcją i oceną. Wzrasta zapotrzebowanie na informację syntetyczną i dającą się stosować praktycznie. Czy nie mieliśmy do czynienia z tymi zjawiskami wcześniej? Owszem, ale nie na taka skalę. Filtrowanie informacji stało się zjawiskiem powszechnym, zaś pojawienie się elektronicznego spamu spowodowało, że zaczynamy się przed informacją bronić!
Innym mitem, który błąka się w teoriach informacji naukowej, jest utowarowienie informacji. W gruncie rzeczy płatne serwisy informacyjne nie oferują zawartości, do której nie dałoby się dotrzeć za darmo (jeśli nie do całości to na pewno do znacznej części). Często nie mają też one szczególnie rozwiniętego aparatu pomocniczego (wyłączając serwisy abstraktowe lub precyzyjnie tematowane). To, co w istocie uległo utowarowieniu to czas dostępu, bardzo krótki dzięki właściwej selekcji i jednolitości formy. O powodzeniu działalności informacyjnej w znacznej mierze decyduje wykorzystanie odpowiedniego serwisu, nie zaś nadzwyczajne umiejętności wyszukiwania informacji. Użytkownik przyzwyczaił się do odpowiedzi natychmiastowej i precyzyjnej. Nie da się tego zrealizować bez szybkich serwisów elektronicznych.
Szybkość przeszukiwania i selektywność korzystania z zawartości spowodowały szybką migrację tradycyjnych wydawnictw informacyjnych na nośniki elektroniczne (taśmy, dyskietki, CD), a wraz z rozwojem telekomunikacji, na dostęp on-line. Nikt poważny nie sprowadza obecnie grubych tomów Chemical Abstracts czy Science Citation Index, żeby dekorować nimi półki w księgozbiorze podręcznym, bo żaden użytkownik nie będzie marnował sobie wzroku, ślęcząc nad gęsto zadrukowanymi kolumnami. Cała pragmatyka stosowania tych źródeł w wersji tradycyjnej odeszła w przeszłość (co nie oznacza, że znikła z programów dydaktycznych studiów bibliotekoznawczych). Jednocześnie stało się coś jeszcze bardzo ważnego. Biblioteka prenumerująca dostęp przestaje być repozytorium zasobów. Jest ona w takim samym stopniu kompetentna, jak pojedynczy broker informacji opłacający dostęp do tych samych serwisów. To nowa sytuacja. Działalność informacyjna przestaje być domeną instytucji. Z kolei pojawia się problem długotrwałego przechowywania rozproszonej informacji elektronicznej, dający się rozwiązać z powodzeniem tylko instytucjonalnie.
Kolaps przestrzeni to nie tylko skrót. To przeobrażenie, a raczej cały łańcuch przeobrażeń, który powoduje, że dostrzegamy wiele paradoksów, jeśli trzymamy się utartych schematów. Informacja naukowa nie antycypuje tych przeobrażeń tak, jakbyśmy tego oczekiwali. To kolejna porażka.
Informacyjna socjotechnika w skali makro
Zdaniem Alvina Tofflera, o kształcie cywilizacji decyduje dominująca technologia produkcji, a nie decyzje polityczne. Ale w jednym przypadku decyzje polityczne spotkały się z technologiami na polu tworzenia społeczeństwa informacyjnego. Pomysł systematycznego wdrożenia nowej formacji oddziałuje nie tylko na profesje informacyjne, ale na cały rynek pracy. W ostatnim dziesięcioleciu zaznaczyły się wyraźnie zmiany jakościowe, które można sprowadzić do kilku zasadniczych punktów:
- w coraz mniejszym stopniu praca będzie świadczona w pełnym wymiarze, pozostawiając coraz więcej wolnego czasu do zagospodarowania;
- coraz rzadziej kariera zawodowa będzie opierać się na jednej profesji, co wymaga ustawicznego samokształcenia;
- coraz częściej praca świadczona będzie w wielu miejscach (mobilność) oraz ze zdalnego stanowiska zainstalowanego w domu (telepraca).
Łatwo się domyśleć, że będzie to powodowało zwiększony popyt na usługi informacyjne, jak też zwiększy się ilość ludzi zatrudnionych w sektorze informacyjnym. Bibliotekarze i obecni pracownicy informacji nie są bynajmniej na tym rynku konkurencyjni - rynkiem usług mogą zawładnąć profesjonaliści wywodzący się z sektora przemysłowego i marketingu. Do pewnego stopnia już się tak dzieje i to kolejna porażka informacji naukowej, tym razem jako profesji.
Chociaż oswoiliśmy się już z nazwami, takimi jak "broker informacji", to jest to głównie nazwa słabo pokryta rzeczywistą pragmatyką. Nie ma podręcznika czy systematycznego opracowania na temat tego zawodu, a warsztat pracy nieliczni działający brokerzy budują sobie samodzielnie metodą prób i błędów. Często ozdabia się takim mianem rutynową działalność informacyjną, by nadać jej połysku nowości. Nowych profesji informacyjnych będzie więcej, czasem dość egzotycznie brzmiących, jak "architekt informacji". Wzrośnie też rola profesji pogranicznych, wymagających łączenia dalekich od siebie tradycji - np. humanistycznego, językoznawczego wyczucia ze zdolnością myślenia proceduralnego, niezbędnego w automatyzowaniu prac informacyjnych. Wciąż częściej można znaleźć inżynierów dobrze poruszających się w humanistyce niż humanistów, którzy przyswoili sobie inżynierską dyscyplinę myślenia. Jakie są tego konsekwencje, łatwo zgadnąć.
Społeczeństwo informacyjne, prócz zmian technologicznych i organizacyjnych niesie ze sobą zmiany obyczajowe. Informowanie wymaga rozeznania w życiu lokalnych społeczności, umiejętności komunikacyjnych w socjologiczno-psychologicznym znaczeniu. To też nie przystaje do utrwalonego schematu służb informacyjnych - bezosobowej, sprawnej obsługi.
Słaba teoria kompetencji
W analogii do silnej teorii sztucznej inteligencji (myślący komputer) i słabej teorii sztucznej inteligencji (komputer zachowujący się jakby myślał) można by, z przymrużeniem oka oczywiście, sformułować słabą i silną teorię kompetencji (absolwent profesjonalista i absolwent zachowujący się, jakby był profesjonalistą). Stawiam tezę, że w dziedzinie informacji naukowej kształcimy absolwentów według "słabej teorii kompetencji".
Zakładając, że programy kształcenia są rzeczywiście w pełni realizowane (nie jest to miejsce na kwestionowanie tego założenia, chociaż jego statystyczne prawdopodobieństwo oceniam na 60%), to na studiach bibliotekoznawczych można zapoznać się z szeregiem istotnych elementów współczesnej informacji naukowej. Studenci, którzy przyłożą się do zajęć (tu oceniam prawdopodobieństwo już tylko na 40%), na pewno powinni umieć dobrze wyszukiwać w ogólnodostępnych źródłach oraz profesjonalnie podchodzić do tworzenia zasobów cyfrowych (od katalogowania poczynając, na serwisach pełnotekstowych kończąc). Nie mają oni jednak najczęściej żadnej styczności z serwisami komercyjnymi, gdyż ośrodki kształcenia musiałyby prenumerować dostęp on-line, a jak wiadomo uniwersytety raczej bogate nie są. Można oczywiście korzystać z darmowych dostępów testowych (większość nowo powstających lub przebudowywanych serwisów oferuje takie próbne dostępy za darmo), ale trudno budować program dydaktyczny na "okazjach".
Z technologii informacyjnych zasadniczo dominuje Internet i jego usługi. Dobrze reprezentowana jest tematyka społeczeństwa informacyjnego oraz systemów informacji Unii Europejskiej. Jak zaznaczyłem na wstępie, zestaw przedmiotów wydaje się nadążać za tempem przemian. Jedyne, czego brakuje, to ogólna teoria spinająca wszystkie te aspekty w jedną spójną wizję. Próby podporządkowania nowoczesnej tematyki staremu schematowi informacji naukowej wprowadza dezorientację i rozdwojenie na szacowną tradycję i pragmatyczne "teraz", nasycone technologią, Internetem i... zabawą (sic!). To jeszcze jeden aspekt teraźniejszości i przyszłości, który wymyka się starym paradygmatom. Element zabawy towarzyszący pracy jest odpowiedzią na zwiększoną ilość czasu wolnego. Technologia tworzy jednolitą platformę dla każdej aktywności. Długo jeszcze jednak nie będzie się to mieścić w ciasno pojętej informacji naukowej, która przegrała już wybory na miss wieku informacji.
Bibliografia
- BOLTER, J.D. Człowiek Turinga. In Kultura Zachodu w wieku komputera. Warszawa: PIW, 1990.
- DEMBOWSKA, M. Nauka o informacji naukowej (informatologia): organizacja i problematyka badań w Polsce. Warszawa: IINTE, 1991.
- JONSCHER, Ch. Życie okablowane: kim jesteśmy w epoce przekazu cyfrowego? Warszawa: Muza SA, 2001, (Spectrum).
- KAKU, M. Wizje, czyli jak nauka zmieni świat w XXI wieku. Warszawa: Prószyński i S-ka, 2000.
- LICKLIDER, J.C.R. Biblioteki przyszłości. Warszawa: PWN, 1970.
- NEGROPONTE, N. Cyfrowe życie: jak się odnaleźć w świecie komputerów. Warszawa: Książka i Wiedza, 1997.
- REEVES, B. Media i ludzie. Warszawa: Państw. Instytut Wydawniczy, 2000.
- SEARLE, J. R. Umysł, język, społeczeństwo: filozofia i rzeczywistość. Warszawa: Wydaw. CiS, Wydawnictwo W.A.B., 1999.
- TOFFLER, A. Trzecia fala. Warszawa: Państw. Instytut Wydawniczy, 2001.
| |