 |
Osoby w starszym wieku, przyjeżdżające z Polski na dłuższy okres do swych rodzin czy znajomych w Australii, zazwyczaj po pewnym czasie zaczynają rozglądać się za księgarniami i bibliotekami z polskimi książkami i wydawnictwami. Dotyczy to również seniorów australijskiej Polonii. Zainteresowanie to spowodowane jest paroma czynnikami. Najważniejszym z nich jest potrzeba kontaktu z innymi - człowiek jest przecież zwierzęciem gromadnym, a książka może być namiastką interakcji społecznej. Gdy gospodarze idą do pracy, dzieci do przedszkoli czy szkół, gdy domy pustoszeją, sąsiedzi za płotem nie mówią po polsku, a goście po angielsku, gdy jedynym kontaktem z językiem są 45-minutowe codzienne programy radia państwowego SBS i godzinne programy radia społecznego 3ZZZ (3 razy w tygodniu) oraz półgodzinny przegląd wiadomości z Polski w tutejszej telewizji w niedzielę rano, wielu nowo przybyłych początkowo czuje się jak sienkiewiczowski latarnik - a więc jak na wygnaniu, samotnie. W Polsce bowiem życie tętni w "mrówkowcach", na podwórkach i ulicach ciągle coś się dzieje, w każdym kiosku leżą dziesiątki gazet, a eter zajęty jest przez wiele stacji radiowych i telewizyjnych.
Być może to odizolowanie na emigracji obecnie nie jest aż tak widoczne dzisiaj, gdy zaczyna rozpowszechniać się telewizja satelitarna i kablowa z polskimi programami, a polskie kluby seniora powstają w dzielnicach jak grzyby po deszczu, ale wśród klientów polskich bibliotek najczęściej widzi się osoby w podeszłym wieku i świetnie władające językiem polskim.
Innym czynnikiem jest znana prawidłowość zaobserwowana w szpitalach i domach starców. Oto w jesieni życia raptownie traci się wtórne umiejętności lingwistyczne i powraca do języka pierwotnego, matczynego. A trzeba przyznać, że społeczność polska w Wiktorii jest jedną z najszybciej starzejących się grup etnicznych. Spowodowane to jest tym, że wielu imigrantów powojennych nie założyło rodzin bądź ich dzieci nie identyfikują się już ze społecznością polską, natomiast dopływ młodszych Polaków niemal nie istniał. Fala imigracji solidarnościowej w latach 80. była jednorazowym wyjątkiem. Inne grupy etniczne w Australii (Grecy, Włosi) też cierpią na podobne objawy, ale nie w tak poważnej formie jak Polonia. Ich członkowie przybywali do Australii mniejszymi grupkami (głównie łączenie dalszych rodzin), ale za to prawie nieprzerwanym strumieniem, stąd mniej więcej naturalny rozkład wieku w tych grupach.
Do powyższego trzeba dodać stosunkowo małą gęstość zaludnienia - nawet w australijskich metropoliach. Poza swymi centrami (obszar ok. 6 km2), stolice stanów Australii są zabudowane morzem piętrowych domków na działkach o średnim areale 400 m2, np. Melbourne rozciągnięte jest w niepełnym kole (bo 1/3 jego obszaru to zatoka morska) o promieniu ok. 70 km. Ok. 25 tys. Polaków jest dość równomiernie rozsianych po tym dużym obszarze. Gdyby na mapę Melbourne wyłącznie nanieść miejsca zamieszkania Polaków, to ich rozkład odpowiadałby mniej więcej gęstości zaludnienia w przeciętnym rolniczym zakątku regionu kieleckiego czy lubelskiego. Odległości są więc duże i - jeśli chce się kultywować polskość - trzeba spalić sporo benzyny.
Dlatego życie polonijne (a więc i biblioteki) koncentruje się w kilku strategicznie ulokowanych Domach Polskich. Polonia w Melbourne wybudowała pięć takich ośrodków. Podam dla zilustrowania, że np. z miejsca mojego zamieszkania jest 15 km do Domu "Syrena" i 40 km do Domu "Millenium". Oba te ośrodki mają polską bibliotekę. Ale nie tylko takie instytucje posiadają polskie zasoby.
Reagując na zapytania i zapotrzebowanie, niektóre australijskie dzielnicowe biblioteki publiczne również utworzyły polskie sekcje w tych dzielnicach Melbourne, w których mieszka wielu Polaków. Największy polski księgozbiór posiada biblioteka w dzielnicy St Kilda (ponad półtora tysiąca pozycji, włączając kasety magnetofonowe i kasety wideo). Ma ona bardzo dogodną lokalizację w centrum miasta, więc przyciąga czytelników z okolicznych dzielnic Melbourne. Także biblioteki w dzielnicach Glenroy i Sunshine mają materiały polskojęzyczne, czyli dzieła polskich autorów i tłumaczenia z języków obcych. W katalogu uniwersytetu im. gen. Johna Monasha jest 1745 pozycji zakwalifikowanych jako "Polish", w tym około 1500 książek i czasopism, choć w większości są to materiały naukowe, popularnonaukowe i literatura (klasyka, podsumowania, opracowania krytyczne i almanachy). Dużą zaletą placówek państwowych i dzielnicowych jest to, że są one otwarte codziennie przez wiele godzin i że są obsługiwane przez zatrudnionych profesjonalistów, którzy - w razie konieczności - są w stanie ściągnąć poszukiwany materiał z innych ośrodków.
Tym niemniej, gros książek polskojęzycznych znajduje się w bibliotekach polskich, założonych i prowadzonych przez organizacje polonijne (nazwijmy je bibliotekami polonijnymi). Najstarszą biblioteką polonijną w Melbourne jest biblioteka Związku Polaków w Melbourne, pierwszej polskiej organizacji w Wiktorii. Biblioteka związkowa od początku mieściła się w obiektach zajmowanych przez Dom Polski im. T. Kościuszki w centrum Melbourne i razem z nim zmieniała lokalizację. Kilkanaście lat temu, wobec utracenia stałego lokum, księgozbiór obejmujący ponad cztery tysiące woluminów został podzielony i umieszczony w punktach łatwo dostępnych dla potencjalnego czytelnika (redakcja Tygodnika Polskiego w dzielnicy Footscray i klub "Stigs" znajdujący się obok kościoła św. Ignacego Loyoli w dzielnicy Richmond). Mimo tych starań liczba wypożyczeń spada z roku na rok i obecnie wynosi kilkanaście książek w miesiącu. Czytelnikami są głównie osoby starsze, dla których czytanie jest najważniejszą formą rozrywki i które preferują czytanie po polsku.
Największą, liczącą ponad osiem tysięcy tomów, biblioteką polską jest biblioteka Stowarzyszenia Polaków Wschodnich Dzielnic Melbourne mieszcząca się w Domu Polskim "Syrena" w Rowville. Korzysta z niej znacznie więcej osób niż z omawianej powyżej. Wyjaśnienie można znaleźć w fakcie, że we wschodnich dzielnicach Melbourne osiedliło się wielu Polaków przybyłych do Australii w latach osiemdziesiątych i dziewięćdziesiątych. A w tej właśnie fali emigracyjnej znalazło się nieproporcjonalnie dużo ludzi wykształconych. Kartoteka stałych czytelników liczy ponad 500 fiszek. Wpisowe kosztuje 5 dolarów, zaś wypożyczenie jednej książki na miesiąc - 50 centów. Przyjrzałem się księgozbiorowi - najbardziej zużyte są woluminy z klasyką, nie widać nowych wydań. Lepiej prezentuje się literatura sensacyjna. Mało jest słowników, encyklopedii, atlasów itp. materiału referencyjnego. Widocznie ludzie wolą trzymać własne egzemplarze w domu.
Biblioteki polonijne rzadko obsługiwane są przez profesjonalistów. Prowadzenie biblioteki jest pracą społeczną, więc nie podejmują jej czynni zawodowo bibliotekarze. Zbiory skatalogowane są po amatorsku - najczęściej są to listy z tytułami książek. Biblioteki w Footscray i w Richmond mają katalog tradycyjny tytułowy i autorski, sporządzony na kartach katalogowych. Katalogi nie są skomputeryzowane.
Ze względu na niewielkie zapotrzebowanie na nowe książki i brak funduszy biblioteki polonijne rzadko zakupują nowości. Wśród książek pochodzących z darów przeważa klasyka. Taka zawartość księgozbioru nie przyciąga z kolei młodych ludzi, którzy preferują literaturę współczesną.
Warto może przy tym wspomnieć, że szkoła australijska nie wyrabia nawyku czytania; młodzież zobowiązana jest do przeczytania nie więcej niż 1-2 książek w roku. Program nauczania języków obcych, w tym języka polskiego, nawet na poziomie maturalnym nie wymaga elementarnej znajomości literatury i - co za tym idzie - czytania książek.
Stosunkowo dużą popularnością cieszy się biblioteka należąca do komitetu parafialnego przy kościele św. Ignacego w Richmond, która gromadzi książki i kasety wideo o tematyce religijnej. Jest łatwo dostępna, bo mieści się w kościele i jest otwarta po Mszy św. w niedziele i święta, odwiedza ją więc sporo osób.
Na uwagę zasługuje również dział polski w wiktoriańskiej Braille & Talking Book Library. Liczy on kilkadziesiąt tytułów. Są wśród nich pozycje z literatury polskiej i światowej. Tę ostatnią reprezentują m.in. Irwin Shaw, William Wharton, Ken Follet. Wszystkie pozycje nagrane są w Polsce; na miejscu nagrywano tylko artykuły z czasopisma Focus.
Żadna ze wspomnianych polonijnych bibliotek nie ma czytelni. Zbiory w obu rodzajach bibliotek pochodzą głównie z darów osób przenoszących się do mniejszych mieszkań, gdzie nie mieści się już sążnisty regał z książkami, od spadkobierców zmarłych oraz osób, które po przywiezieniu książki z Polski i jej przeczytaniu nie zamierzają już do niej powracać.
Obecnie biblioteki polonijne muszą konkurować nie tylko z australijskimi bibliotekami dzielnicowymi, ale także z innymi formami przekazu: Internetem, wspomnianą już telewizją satelitarną i kablową, kasetami wideo i DVD (wypożyczanymi np. u masarza, piekarza czy fryzjera). Również z lokalnymi księgarniami polskimi (a mamy ich trzy w centrum Melbourne) i sprzedażą wysyłkową z Polski, która jest obecnie sprawna, względnie tania i oferuje szeroki asortyment produktów.
Moim zdaniem, mimo malejącego zainteresowania słowem drukowanym, biblioteki polskie w Australii są nadal niezbędnymi placówkami kulturalnymi. Pełnią one także - tak jak kawiarnie, restauracje i szkoły polskie - ważną rolę, integrując Polonię.
Wielokrotnie podczas spotkań z reprezentantami RP w Australii sugerowaliśmy, by dla promowania polskiego lobbingu w Australii, Senat lub prezydent RP przysyłali nam - od czasu do czasu - kontener współczesnych polskich książek (w tym książek dla dzieci i podręczników szkolnych), polskie filmy na kasetach, materiały audiowizualne itp. - tak, jak to robią inne nacje (Niemcy, Francuzi, Żydzi itp.). Niewielki to wydatek, a tylko tak można tutaj pozyskiwać przyszłych niekoniunkturalnych ambasadorów polskości. Niestety, z przykrością trzeba odnotować, że wysiłki nasze pozostały - jak dotąd - wołaniem głuchego na pustyni, nawet echa nie słychać. A przecież wielu z młodszych Polonusów, którzy przepracowali w PRL co najmniej 10 lat, nie domaga się polskich emerytur, które im się prawnie należą. Co więcej, pomagają finansowo swoim rodzicom, którzy nie mogą wyżyć z polskiej renty czy emerytury, a gdy przyjeżdżają w odwiedziny do Polski, zazwyczaj też pozostawiają sporo pieniędzy, ponieważ nie przysługują ani im, ani ich dzieciom - mimo że nadal jesteśmy obywatelami polskimi - żadne ulgi, np. za usługi medyczne.
 |  |