EBIB 
Nr 10/2003 (50), Mniejszości narodowe a biblioteki. Felieton
  Poprzedni artykuł Następny artykuł   

 


Aleksander Radwański
Zakład Narodowy im. Ossolińskich

Czy istnieje środowisko bibliotekarzy (50 numerów później)?


Jubileuszowa laurka

EBIB "wyprodukował" 50 numerów biuletynu. Chyba nas to trochę zaskoczyło. Pomimo pomysłowości Piotra Bierczyńskiego nie zdołaliśmy zorganizować żadnego happeningu, marszu, rautu... i chyba energii starczy nam jedynie, by posypać się konfetti i zatrąbić nieco żałośnie, siedząc do późnej nocy przed komputerem...
Tak to wygląda, jak się bierze udział w wirtualnym przedsięwzięciu! Radości są też wirtualne, choć nie brakowało i tych klasycznych, kiedy mieliśmy okazję spotkać się w "realu", jak mawiają internetowi wyjadacze.

Wirtualność chroni nas przed rozpadem. Myślę, że pracując w ograniczonej fizycznie przestrzeni dawno popadlibyśmy w nierozwiązywalne konflikty. Będąc "buforowani" przez sieć, mamy czas pomyśleć i poskromić temperamenty, choć nie zawsze się to udaje. Do redakcji lgną indywidualiści o wyrazistych poglądach i zbudowanie kompromisu jest czasem niemożliwe. Dlatego wielu współtwórców EBIBa zdecydowało się na zakończenie współpracy - niektórzy sami, niektórych skłonił do tego perswazją zarząd serwisu, inni odeszli, nie mogąc pogodzić pracy dla EBIBa z karierą zawodową. Każdy z nich zostawił jednak cząstkę siebie na naszych łamach i dziś chciałbym jeszcze raz ich przypomnieć i podziękować wszystkim byłym "Ebibkom".

Pierwszym "byłym" został Zbigniew Zakrzewski, ale jego śladami poszli też inni członkowie-założyciele: Anna Osiewalska, Urszula Puszkiewicz i Stanisław Skórka. Długoletni członkowie naszego zespołu, z którymi rozstaliśmy się, to: Monika Niemirowska i Jadwiga Wielgut-Walczak. Krócej, choć równie intensywnie byli z nami: Małgorzata Dobosz, Wioletta Kobylińska i Piotr Malak.

Dziś EBIB to 28 osób. Nie wyobrażam sobie naszego zespołu bez pozytywnego myślenia Bożeny Michalskiej, porażającej kompetencji Anny Komperdy i Barbary Szczepańskiej, czy "ukrytej wiedzy" o polskim bibliotekarstwie Anny Filipowicz (jeśli czegoś nie wiem o naszym środowisku, będzie to wiedziała z pewnością właśnie Anna Filipowicz). EBIB funkcjonuje sprawnie dzięki systematycznej pracy całego zespołu korektorów, składaczy, tłumaczy i redaktorów serwisów informacyjnych, którzy choć mało widoczni, są tą właśnie "fabryką", która produkuje poszczególne numery biuletynu i towarzyszące mu serwisy Trzeba wyróżnić tu szczególnie cichą, lecz niezawodną Joannę Grześkowiak, najpierw szefa korekty, później redaktora naczelnego wersji angielskiej i Marka Jurowskiego, szefa korekty (który właśnie abdykował z tej funkcji na rzecz Beaty Antczak) i demona organizacji, któremu zawdzięczamy sprawny przebieg dwóch konferencji, jakie współorganizował EBIB. Inni członkowie tego barwnego towarzystwa to: Joanna Broniarczyk, Michalina Byra, Bożena Grocholska, Małgorzata Kaczarowska, Łukasz Kaleta, Hanna Kalinowska, Joanna Kmiecińska-Maciejewska, Dorota Lipińska, Marzena Marcinek, Szymon Matuszewski, Izabella Milewska-Warta, Marta Sobieszek, Marek Stepowicz. Serwis SBP uparcie prowadzi dwóch tytanów pracy: Piotr Bierczyński i Maciej Dynkowski, zaś zza oceanu (Kanada) wspiera nas jedyny zagraniczny, choć bliski naszemu sercu "Ebibek" - Dorota Jaglarz. Od paru lat cieszymy się patronatem i opieką naukową profesorów: Jadwigi Kołodziejskiej i Anny Sitarskiej, do których dołączyły w ubiegłym roku Ewa Głowacka i Maria Pidłypczak-Majerowicz.

Czytelniku, mam świadomość, że mogła znużyć Cię ta wyliczanka, ale każde z tych nazwisk to dla mnie historia, za którą kryją się żywe twarze, bogate osobowości i wiele ciekawych sytuacji, o których można by wieść długie opowieści... W ramach tej laurki czułem się w obowiązku po prostu wymienić wszystkich twórców EBIBa, by choć tak skromnie uczcić ich pracę i zaangażowanie.

Laurka ta jednak ma swój cel. Te kilkadziesiąt nazwisk członków redakcji oraz następne około 200 nazwisk naszych autorów (dzięki Wam, o Autorzy, którzy chcecie pisać dla nas!) to znacząca część naszego środowiska. Dlaczego? Bo jak się spojrzy na skład osobowy jakiegokolwiek ambitniejszego przedsięwzięcia w polskim bibliotekarstwie, to będzie to ten sam repertuar nazwisk! Jeśli dodamy do tego nazwiska uczestników większości bibliotekarskich konferencji - to właściwie otrzymamy komplet. W zaokrągleniu byłoby to 500 osób. Co robi pozostałe kilkadziesiąt tysięcy jakoby członków naszego środowiska zawodowego? Błędem byłaby odpowiedź, że nic. Coś robi, ale co to jest?

Podziały stare i nowe

W pierwszym numerze biuletynu popełniłem artykulik Wszyscy przeciw wszystkim. Naszkicowałem wtedy linie demarkacyjne, które w dalszym ciągu istnieją, a niektóre się nawet pogłębiły, ale był to szkic zbyt zgrubny. Podziały trawiące nasze środowisko zawodowe są dużo bardziej zróżnicowane, a ich natura znacznie subtelniejsza niż wtedy przypuszczałem. W ciągu kilku lat, jakie upłynęły od czasu napisania tamtego tekstu, miałem okazję przyglądać się naszemu środowisku od różnych stron i doszedłem do kilku nowych wniosków. Niestety, nie mają one waloru wiedzy socjologicznej, opartej na weryfikowalnej metodyce, jednak nie oznacza to automatycznie, że będą pozbawione wartości poznawczych.

Pierwsza konstatacja: nie ma otwartego konfliktu! Zła to wiadomość czy dobra? Dla tych co lubią mocne, ale konstruktywne dysputy, to jak poruszanie się w galarecie. Ale większość akceptuje to raczej jako wyraz pewnej kultury bycia, bez której stoczylibyśmy się na poziom ziejących inwektywami - przepraszam za wyrażenie - polityków. Może więc i dobrze, że staramy się ważyć słowa, jeśli tylko nie zapominamy, że ważenie kiedyś musi się zakończyć działaniem! "Wszyscy przeciw wszystkim" to zatem obraz nieprawdziwy, bo implikujący postawy zbyt waleczne, podczas gdy przeważająca jest obojętność i zabarwiona tolerancją umiarkowana niechęć. Tam zaś, gdzie przeważa duch integracji i współpracy, rzadko rozpościera się on szerzej niż na terytorialnie ograniczoną grupę bibliotek określonego typu. Tym mocniejsze niechęci wobec bibliotek "zewnętrznych" i tym mniej dla nich zrozumienia.

Prawdziwa choroba, powodująca ogólną niemoc, jest rozproszona, lecz wszechobecna, a linie podziału przebiegają wszędzie, nawet między sąsiednimi biurkami. Paranoiczna wizja? Przyjrzyjmy się temu dokładnie. Biblioteki to przedziwne miejsca - dla jednych to wyzwanie, dla innych azyl i tu tkwi istota rozróżnień. Są więc bibliotekarze o dużej świadomości zawodowej, co dążą do tego, by "bibliotekarz" oznaczał fachowca o określonym profilu - kompetentnego i sprawnego. Do tej grupy nieskromnie zaliczam twórców EBIBa, naszych autorów i sprzymierzeńców. Druga grupa to jednostki równie ambitne, ale realizujące swoje własne cele. Biblioteka jest dla nich sprzyjającym miejscem, gdzie mogą egzystować (bądź po prostu przeżyć), ale zarówno zawód bibliotekarza, jak też wspólne interesy środowiskowe są dla nich drugorzędne i mało istotne. Takie osoby tworzą często bardzo korzystne dla swoich placówek układy z miejscowymi elitami, ale ich troska dotyczy wyłącznie jednej instytucji lub sieci instytucji podległych. Najczęściej nie dążą oni do nagłaśniania swoich sukcesów z uwagi na niebezpieczeństwo niezgodności z profesjonalną pragmatyką, której często zwyczajnie nie znają. To wyjaśnia, dlaczego w wielu bibliotekach wciąż uważa się np. format MARC za niepotrzebną komplikację, a kultura organizacji pracy kończy się na "przecież się znamy i wiemy kto co robi...". Ta grupa ma sojuszników w następnej, traktującej pracę jako rodzaj aktywności towarzyskiej, z rzadka przerywanej czynnościami zawodowymi, wykonywanymi czasem z dużym nawet zaangażowaniem (bo ileż można pić herbatę i plotkować!). Naturalne, że obie te grupy torpedować będą pomiary efektywności, kształtowanie nowoczesnej pragmatyki i wszystkie inne działania, które od razu wykażą ich indolencję zawodową. Skutkuje to rozmazaniem zadań biblioteki, nieokreślonością stosowanych procedur oraz panicznym lękiem przed jakąkolwiek odpowiedzialnością. Wreszcie grupa ostatnia to genetyczni "pracownicy najemni", przychodzący do pracy punktualnie, ale dreptający pod drzwiami na pół godziny przed jej zakończeniem, którzy skwapliwie przedłużą każdy długi weekend, będą zabiegać o każdy dodatek i "przywilejek", którym zawsze "się należy", którzy zwykle są chorzy, jak praca się spiętrza i chętnie przychodzą, gdy nic do roboty nie ma - zawsze "wywiązujący się", nigdy za nic odpowiedzialni, zaś prasę fachową mieli w ręce ostatni raz na studiach (jeśli je ukończyli). Często to skądinąd sympatyczni ludzie, ale co z tego?

Pan "środowisko"

Co to jest "środowisko bibliotekarzy"? Przez ostatnie trzy lata EBIB starał się być widomym reprezentantem całego środowiska, zachęcany wypowiedziami typu "może EBIB zrobi to lub tamto..." czy też "SBP powinno...", bo wszak jesteśmy częścią Stowarzyszenia... Więc dwoimy się i troimy, nie śpimy po nocach i nie oglądamy się na to, czy dokładamy do tego interesu, czy nie. I przez ostatnie trzy lata nie było w polskim bibliotekarstwie inicjatywy, wydarzenia czy dyskusji, w której nie braliśmy udziału, której nie próbowaliśmy opisać, skomentować lub choćby odnotować dla naszych czytelników.

Ale oczywiście EBIB nie jest formalnym organem przedstawicielskim, zapraszanym do jakichkolwiek gremiów, więc dowiadujemy się od czasu do czasu, że "były konsultacje ze środowiskiem", zaś w roli środowiska wystąpiła Pani X z biblioteki Y, z którą rozmawiał Pan Urzędnik - z tym, że to co Pan Urzędnik zrozumiał to niekoniecznie to, co Pani X mówiła. Nie mamy bynajmniej ambicji zastępowania oficjalnych organów ani nie kreujemy się na rzeczywistą reprezentację środowiska. W większym stopniu EBIB był w taką rolę wmanewrowany, ale jeśli to już nastąpiło, zaś Pani X doskonale nas zna, to mogłaby się łaskawie podzielić z nami wynikami swojej rozmowy lub wręcz je za naszym pośrednictwem upublicznić!

Ta dziwaczna maniera załatwiania spraw "pod stołem" zasadza się na nadziei, że w ten sposób uda się osiągnąć więcej, lepiej i szybciej coś dla konkretnej biblioteki Y, bez oglądania się na to, ile stracą wszyscy pozostali. Nie znam przypadku, kiedy taki styl działania przyniósł długotrwałe, pozytywne skutki dla jakiejkolwiek biblioteki, zaś destrukcyjne oddziaływanie takich postaw jest aż nadto widoczne. Dlatego też różne konsorcja, związki i porozumienia bibliotek przypominają sprzysiężenia oszustów, gdzie brak zaufania graniczy z paranoją, a jakakolwiek drobnostka proceduralna urasta do rangi nieprzezwyciężalnej trudności. Większość z nich kończy zatem swój żywot na papierze, a jeśli dochodzi do współpracy, to wszyscy kończą zwykle z przekonaniem, że niepotrzebnie narobili sobie kłopotu...

Czas na podsumowania

Opisane powyżej podziały i niereprezentatywność naszych reprezentacji to próba diagnozy stanu "środowiska". O tym, że jest źle, pisze się dużo i chętnie, pojawiają się pomysły na poprawę, nie mówiąc o gremialnym już pokrzykiwaniu, że "powinno być" żywo, ciekawie, nowocześnie i profesjonalnie. Pisałem już, że od pokrzykiwania nic się samo nie zrobi, prócz bólu gardła. Ani EBIB, ani SBP, ani brygada mutantów pod wodzą kapitana Planety nie zrobią "środowiska", jeśli "środowisko" grzebie sobie "na boczku", każdy we własnej "piaskownicy". Tu indywidualne pomyślności nie ułożą się w pomyślność powszechną, a jedynie w chaos znoszących się wzajemnie działań i prądów. Czyż nie obserwujemy tego obecnie?

"Piłka" jest zatem po stronie dyrektorów bibliotek i zatrudnionych tam specjalistów, bo tylko oni mogą podejmować pewne decyzje i ośmielać swoich pracowników do szerszych działań. Tylko oni mogą podejmować decyzje skutkujące finansowo i tylko oni mogą kreować swoje instytucje zgodnie z nowoczesną, profesjonalną pragmatyką.

Bibliotekarze mają wielki atut. Jesteśmy wszędzie. Nie ma instytucji, firmy czy organizacji, gdzie nie byłoby mniejszej lub większej biblioteki, wyposażonej czasem w kameralną czytelnię lub wielką czytelnianą salę...
Musimy dostrzec ten atut.

Publicznie ośmiesza się nasz zawód. Jesteśmy pomijani lub uszczęśliwiani "paciorkami". Ostatnie nominacje dyrektorskie dowodzą, że biblioteką kierować może w zasadzie każdy. Coraz częściej stosowany jest w naszych instytucjach mobbing (czyli "terror w pracy"), mający na celu eliminację ludzi kompetentnych, by pozbyć się świadków "radosnej twórczości" i zrobić miejsce dla "swoich", co się nie znają, ale gdzieś pracować muszą, najchętniej na kierowniczych stanowiskach.

Jeśli więc nasze środowisko jest, ale jakby go nie było, to może trzeba je stworzyć! Być może trzeba zacząć się radykalizować. Dlatego dedykuję szanownym Koleżankom i Kolegom akapit autorstwa Boba Marley'a:

Get up, stand up: stand up for your rights!

Myślę, że ten utwór powinien stać się hymnem polskich bibliotekarzy w najbliższych latach. Poza tym to fajny "kawałek", którym moglibyśmy ubarwić nasze spotkania, kursy i konferencje...

 Początek strony



Czy istnieje środowisko bibliotekarzy (50 numerów później)? / Aleksander Radwański// W: Biuletyn EBIB [Dokument elektroniczny] / red. naczelny Bożena Bednarek-Michalska. - Nr 10/2003 (50) listopad. - Czasopismo elektroniczne. - [Warszawa] : Stowarzyszenie Bibliotekarzy Polskich KWE, 2003. - Tryb dostępu: http://www.ebib.pl/2003/50/radwanski.php. - Tyt. z pierwszego ekranu. - ISSN 1507-7187