EBIB Nr 6/2007 (87), Młodzi piszą. Sprawozdanie Poprzedni artyku  

 


Justyna Hołyńska
Joanna Zalech
Instytut Informacji Naukowej i Bibliotekoznawstwa
Uniwersytet Wrocławski

Sokrates rOzDARTY




Złudzeń miałyśmy wiele. Że to nobilitacja, aby być jednym z uczestników międzynarodowej wymiany studentów, że to wyjątkowa okazja poznania nietuzinkowych osób z niemalże każdego zakątka świata, nawiązania ciekawych kontaktów na przyszłość itp., itd.

Dostałyśmy się!

Trudno nam było uwierzyć, że to właśnie my jedziemy na semestr zimowy do Portugalii. Oprócz nas, na wymianę z Uniwersytetu Wrocławskiego pojechała jeszcze tylko jedna studentka Administracji. Czekała nas podróż oraz półroczny pobyt na zachodnim krańcu Europy, w kraju, w którym szczyt sezonu na cytrusy, winogrona, oliwki przypada w… połowie grudnia, a słupek rtęci w termometrze nie spada poniżej 10 stopni Celsjusza. Jedyną naszą niewielką obawą była nikła znajomość języka portugalskiego (samodzielnie opanowałyśmy zaledwie podstawy wymowy oraz zwroty grzecznościowe), której nie udało nam się podszkolić na intensywnym kursie tego języka prowadzonym w Coimbrze, miesiąc przed rozpoczęciem roku akademickiego. Nie mogłyśmy w nim uczestniczyć, gdyż w tym czasie byłyśmy również za granicą, niestety, w celach zarobkowych. Czy mamy czego żałować? Na pewno, choć wśród zachwyconych uczestników tego kursu było wielu, którzy w wyniku zbyt dużej ilości materiału, nie byli w stanie go opanować.

Przed wyjazdem

Problemy z przygotowaniem do wyjazdu miałyśmy niemalże od samego początku. Organizacja wyjazdu spadła bezpośrednio na nas. Kontakt z Działem Współpracy z Zagranicą ograniczył się jedynie do podpisania umowy. Tymczasem zorganizowanie miejsc w akademiku, dojazdu, wyrobienie Kart Ubezpieczenia Zdrowotnego (obowiązkowo), wybór odpowiednich przedmiotów stały się nieoczekiwanie wielkimi problemami, gdyż jechałyśmy do kraju, gdzie większość formularzy dostępnych jest tylko w języku narodowym. Pochłonęło to wiele czasu i nerwów. Nic jednak nie było niemożliwe i w końcu dostałyśmy potwierdzenie rezerwacji akademika na pierwsze 2 tygodnie pobytu (nie było możliwości rezerwacji na cały semestr), a opłatę 50 euro miałyśmy uiścić w Międzynarodowym Biurze Uniwersytetu w Coimbrze. Adres akademika miałyśmy poznać na miejscu.

Podróż

Poleciałyśmy do Porto z przesiadką w Londynie. Wylądowałyśmy wieczorem bez żadnych przeszkód. Pierwsze nasze spostrzeżenie dotyczyło nagminnego palenia papierosów, także w pomieszczeniach zamkniętych. Palacze nie zwracają najmniejszej uwagi na osoby niepalące. Drugie wywołało przypuszczenie, że Portugalczycy bardzo wcześnie kładą się spać - jadąc o godzinie 22 autobusem do hotelu, nie widziałyśmy świateł w oknach. Jak się wkrótce okazało, wrażenie to spowodowane było szczelnie zamkniętymi żaluzjami powszechnie stosowanymi w tym kraju. Tymczasem w hotelu trochę nas oszukano (po tym, jak wdrapałyśmy się po stromych, wąskich schodach do recepcji, podano nam cenę o kilka euro wyższą, niż telefonicznie ustaliłyśmy). Następnego dnia bez większych problemów dotarłyśmy do Coimbry. Niestety, nie mogłyśmy nic załatwić, gdyż była to niedziela. Kolejna noc w hotelu. Na nasze szczęście, na ulicy przypadkowo poznałyśmy kilkoro studentów z Polski, którzy przy kawie opowiedzieli nam pokrótce o własnych, miesięcznych doświadczeniach w tym mieście.

Zakwaterowanie

W poniedziałek z samego rana przyszłyśmy do biura, gdzie zajmowano się sprawami studentów przyjeżdżających na wymianę. Jak się wkrótce okazało, nasze nazwiska nie figurowały na liście osób, które otrzymały akademik. Nikt nie wiedział dlaczego. Nie mogłyśmy także zatrzymać się w żadnym z pozostałych domów studenckich, ze względu na zbytnie przepełnienie. Koszty hotelu były coraz bardziej uciążliwe, więc musiałyśmy poszukać sobie pokoju do wynajęcia „od zaraz”. Nie było to łatwe, ponieważ okazało się, że większość wynajmujących nie mówiła po angielsku, a nasza bardzo słaba znajomość języka portugalskiego, przeplatana przypadkowymi słowami w języku hiszpańskim (jeszcze wtedy sądziłyśmy, że to tak bardzo podobne języki) nie wystarczała. Niemniej umówiłyśmy się z niejakim Antoniem, który oprócz doskonałej znajomości angielskiego zaoferował nam pokój w nowoczesnym, w pełni wyposażonym mieszkaniu, z dostępem do Internetu, za niewygórowaną cenę. Realia dalekie były od początkowych zapewnień, zmęczone jednak zaistniałą sytuacją – zgodziłyśmy się i na to, że następnego dnia dostarczona będzie lodówka i pralka, i że podłączenie do sieci będzie zrealizowane w ciągu kilku dni.

Początek nieporozumień

Tymczasem na Uniwersytecie poinformowano nas, że jedynym przedmiotem wykładanym w języku angielskim (na wszystkich wydziałach!!) jest… język portugalski. Nie zwlekając więc – zapisałyśmy się na ten przedmiot, który i tak miałyśmy w planach zaliczyć. W sprawie wyboru pozostałych przedmiotów postanowiłyśmy skonsultować się z naszym lokalnym koordynatorem. Nie było to łatwe, choć godziny konsultacji (raz w tygodniu) były powszechnie dostępne. Pani koordynator przez kolejne 3 tygodnie nie bywała na konsultacjach (jak się później okazało, miała różne nieprzewidziane wyjazdy). W naszym nowym domu nie było lepiej. Antonio beztrosko zwlekał nie tylko z dostarczeniem niezbędnych sprzętów wyposażenia domowego, ale także z porządkowaniem. W tych okoliczności aż za dobrze poznałyśmy kolejne, tak charakterystyczne dla tej nacji cechy – spokój, brak pośpiechu, nagminne spóźnianie oraz nieustający dobry humor. Antonia również poznawałyśmy z każdym dniem lepiej. Niestety, na jego niekorzyść. Okazał się bardzo nieszczęśliwym, sfrustrowanym, niepracującym (!!), wykształconym mężczyzną. Dodatkowo samotnym, zgryźliwym indywidualistą o zainteresowaniach parapsychodelicznych, zdającym się więcej wiedzieć o nas i Polsce niż my same. Mieszkanie z nim stawało się udręką. Pierwsze dwa tygodnie kłótni o lodówkę i pralkę, następnie o ciągle niepodłączony Internet oraz nieustanne polemiki na tematy polityczne, historyczne, gospodarcze wraz z wróżeniem z Tarota oraz ogromnymi ilościami haszyszu palonymi przez gospodarza. Pewnego wieczoru miarka się przebrała (Antonio zaczął grozić jednej z nas podczas kłótni, którą sam sprowokował) i… wyprowadziłyśmy się. Na szczęście poznani przez nas białostoczczanie użyczyli nam swego mieszkania na czas szukania kolejnego lokum. Tym razem poszło nam łatwiej, głównie dlatego, że pomógł nam poznany Portugalczyk. Wybór pokoi był już znacznie mniejszy, jednak dopisało nam szczęście. Za cenę zbliżoną do ceny pokoju w mieszkaniu studenckim udało nam się wynająć mały wolnostojący domek bez współlokatorów, co było dla nas bardzo ważne, po trudach 3-tygodniowego mieszkania z Antoniem. Do końca lutego pozostałyśmy w tym domku. Nie miałyśmy luksusowych warunków, jednak spokój i niezależność okazały się naszym upragnionym priorytetem.

Uczelnia

Niestety, uczelnia nie mogła zaoferować nam nic innego ponad to, co same mogłyśmy sobie znaleźć. W ten sposób nieobowiązkowo uczestniczyłyśmy w wielu zajęciach na Wydziale Filologicznym (jako wolne słuchaczki) oraz na kierunku Turystyki. Pozostałe zajęcia wykluczyłyśmy z powodu bariery językowej. Byłyśmy w o tyle komfortowej sytuacji, że nie miałyśmy nakazu zaliczenia 6 przedmiotów. W tym czasie pisałyśmy już nasze prace magisterskie - realizując seminarium drogą e-mailową. Nasi pozostali koledzy nie mieli takiej możliwości i starali się uczestniczyć w zajęciach prowadzonych w języku portugalskim. Niemniej semestr udawało im się zaliczyć, gdyż wykładowcy najczęściej godzili się na oddanie pracy zaliczeniowej, bądź dostarczali materiały w języku angielskim.

Biuro zajmujące się sprawami „Erasmusów” starało się integrować wszystkich przyjezdnych, organizując kilka wycieczek krajoznawczych lub urządzając specjalne spotkania studentów w barach nocnych. Tego typu imprezy, np. Spanish Night, gościły wielką liczbę żaków i mimo, że odbywały się cyklicznie, niewiele się od siebie różniły. Dlatego o wiele łatwiej i przyjemniej było poznać nowe osoby na domowych imprezach, organizowanych przez poszczególne nacje, gdzie swobodna, niezobowiązująca atmosfera studencka sprzyjała nawiązywaniu kontaktów. Mimo iż nasze finanse nie pozwalały na zbyt wiele, nie chciałyśmy zrezygnować ze zwiedzania Portugalii. Korzystając ze zniżki studenckiej, wybierając jak najtańsze połączenia dotarłyśmy do bardzo wielu ciekawych miejsc. Początkowo myślałyśmy, że może uda nam się podróżowanie autostopem, niestety nie jest to dobre rozwiązanie dla dwóch młodych kobiet, zwłaszcza w kraju, w którym mężczyźni okazują swoje zainteresowanie w sposób zupełnie bezpardonowy (głośno gwiżdżąc i pokrzykując).

Zadziwiające

Tryb życia Portugalczyków

Mimo że jest to najbardziej na zachód wysunięte państwo Europy, nikt tutaj nigdzie się nie spieszy. Spokój panuje na ulicy, niezależnie od pory dnia, a w czasie lunchu i wieczornego obiadu nie można załatwić absolutnie niczego. Portugalczycy spóźniają się zawsze, a nie są to spóźnienia rzędu 15 minut, tylko godziny. Nikt się nie przejmuje czasem, a jednak zawsze go znajdzie na kawę, wypijaną zazwyczaj w pojedynkę

Kawa

Pije się ją bardzo często. Najpopularniejsza jest mała, czarna „bica” w mikroskopijnej filiżance bądź „galao” – napój mleczno-kawowy. Znając upodobanie tego narodu do kawy, nawet McDonald specjalnie dostosował swe menu, włączając w nie wyżej wymienione rodzaje kawy.

Aby nie wdepnąć

Niestety, liczne wałęsające się bezpańskie psy i koty zostawiają po sobie przykre ślady, na które nie sposób nie zważać.

Wieczorne spędzanie czasu

Nikt nie wychodzi do klubów muzycznych i pubów przed północą To pora obiadu, skrupulatnie przestrzegana. Jeżeli całe rodziny nie jedzą w domu, to na pewno w jednej z pobliskich restauracji czy zatłoczonych o tej porze barów. Na dyskoteki należy wybrać się najlepiej ok. godz. 2, wcześniej i tak nikogo się nie zastanie. Lepiej się nie ociągać, jeżeli ktoś chce potańczyć, gdyż przed 5 znowu już nikogo nie będzie.

Papierosy

Wszędzie i w szokującej ilości. Nie ma żadnych ograniczeń, pali się zarówno w każdej restauracji, jak i w sklepie, czekając w kolejce. Jeśli przyjmujemy w domu Portugalczyka możemy być pewni, że zapali w naszym pokoju bez pytania, nie myśląc nawet o otwarciu okna. Jest to naturalne zachowanie, a próby tłumaczenia spotykają się z zupełnym niezrozumieniem.

Adoracja kobiet

Mężczyźni jawnie okazują swe zainteresowanie dla płci pięknej. Gwiżdżą, trąbią, cmokają, głośno komentują, nie zważając nie tylko na okoliczności, ale często także na… siedzącą obok żonę.

Niski wzrost

Mając ponad 170 cm wzrostu byłyśmy zdecydowanie najwyższe, na koncertach nikt nam nie mógł zasłonić widoku, a nasz nr buta (39) uważany był za niezwykły. Po raz pierwszy w życiu czułyśmy się olbrzymkami.

Przenikliwe zimno

Podczas wynajmowania mieszkania, ostrzegano nas, iż w zimie panuje przenikliwe zimno, które może być bardziej dokuczliwe niż mrozy, których nie ma w Portugalii. Już w połowie listopada zrozumiałyśmy, że nasze pojęcie o tym „gorącym” kraju jest mylne. W przeważającej części budynków, z powodu bardzo wielkich kosztów, nie ma centralnego ogrzewania. Jest bardzo chłodno. Choć bez przerwy działały grzejniki – zimno okazało się bardzo dotkliwe. W mieszkaniu bywało chłodniej, niż… na zewnątrz.

Pranie

Niezależnie, czy w Coimbrze, czy w Lizbonie, na obrzeżach miast, czy w samym centrum, nieodłącznym widokiem jest suszące się pranie. Wiszące prześcieradła, kalesony czy rzędy skarpetek, choć początkowo mogą peszyć turystów, tworzą urok tego kraju.

Podsumowanie

Czytający mógłby odnieść wrażenie, że czasem bywało bardzo ciężko i właściwie pozostawione byłyśmy samie sobie. Jednak chciałybyśmy zapewnić, iż opowiadamy nasze przygody z uśmiechem i wszystkie nowo zdobyte doświadczenia okazały się bardzo wartościowe. Portugalia jest pięknym oraz egzotycznym dla nas miejscem. Warto tutaj przyjechać nie tylko dla wspaniałych krajobrazów, cudownej pogody, ale choćby po to, aby poczuć tą niesamowitą i wyjątkową atmosferę spokoju. Nie ma bowiem drugiego takiego europejskiego kraju, gdzie przedkłada się wypicie kawy oraz zjedzenie obiadu ponad wszelkie inne obowiązki, gdzie nieznajomi tak często pozdrawiają się radośnie na ulicy, gdzie pośpiech nie istnieje. Czas na Portugalię?

Kilka wskazówek:

  1. Po pierwsze należy podjąć decyzję. Obaw może być wiele, jednak w rzeczywistości ani odległość, ani finanse nie są problemem nie do pokonania.
  2. Zdecydowani wędrujemy do instytutowego koordynatora. Wcześniej najlepiej przygotować ksero indeksu oraz średnią ocen ze studiów oraz ostatniego semestru. Koordynator odsyła do Biura Współpracy z Zagranicą, gdzie, o ile zostaliśmy zakwalifikowani, podpisujemy odpowiednie umowy.
  3. Przed wyjazdem należy udać się do Narodowego Funduszu Zdrowia i wyrobić sobie Europejską Kartę Ubezpieczenia Zdrowotnego (bezpłatnie).
  4. Niedługo przed wyjazdem otrzymujemy, jednorazowo całą kwotę stypendium (w naszym przypadku było to 1750 euro). Najrozsądniej jest założyć sobie wcześniej w banku konto walutowe na które zostaną przelane pieniądze bez zbytecznych przewalutowań.
  5. Pakujemy się i jedziemy!

W razie wątpliwości, chętnie udzielimy odpowiedzi: zzoyka@gmail.com. Zapraszamy na nasz fotolog, który w miarę możliwości prowadziłyśmy w Portugalii: http://www.meninas-em-portugal.fotolog.pl.

 Początek strony



Sokrates rOzDARTY / Justyna Hołyńska, Joanna Zalech// W: Biuletyn EBIB [Dokument elektroniczny] / red. naczelny Bożena Bednarek-Michalska. - Nr 6/2007 (87) lipiec. - Czasopismo elektroniczne. - [Warszawa] : Stowarzyszenie Bibliotekarzy Polskich KWE, 2007. - Tryb dostępu: http://www.ebib.info/2007/87/a.php?holynska_zalech. - Tyt. z pierwszego ekranu. - ISSN 1507-7187