ebib 
Nr 1/1999 (1), Czy istnieje środowisko bibliotekarzy?. Głos w dyskusji:
 poprzedni artykuł następny artykuł   

 


Jadwiga Wielgut-Walczak
Biblioteka Instytutu Informatyki Uniwersytetu Jagiellońskiego

Czy istnieje środowisko bibliotekarzy?


Środowisko bibliotekarzy - straszna sprawa. Owszem, istnieje, ale kto chętnie przyznaje się do niego? Nie znam koleżanki, która na pytanie o zawód odpowie z zadowoleniem: bibliotekarka! Powie na przykład: mgr filologii polskiej, pracownik Uniwersytetu Jagiellońskiego, albo ostatecznie wymamrocze cicho: pracuję w bibliotece. Co nie oznacza, że te osoby nie lubią swojej pracy. Wiele z nich naprawdę ją lubi. Co zrobić jednak z prestiżem społecznym zawodu, który jest żaden (prestiż, nie zawód, oczywiście)? Pamiętam paroksyzm śmiechu, jaki ogarnął mojego męża, gdy przed laty wręczyłam mu legitymację uprawniającą do zniżkowych przejazdów kolejami państwowymi, na której poniżej wykaligrafowanego imienia i nazwiska, stało co następuje: "mąż Jadwigi - bibliotekarza". Smiałam się też, ale jakoś krzywo.

A bez krzywych uśmiechów, bardziej serio? Wielką szansą, prawdziwą rewolucją jest wejście komputerów do bibliotek a poprzez nie połączenie się ze światem. To zmiana, dzięki której w bibliotece przestało być nudno. Pamiętam, informację o przygotowaniach do "komputeryzacji" przyjęłam jako dar niebios, rzuciłam się na nią z łapczywością dzisiaj może trochę zabawną, ale wtedy konieczną - teraz widzę to dobrze. Dlaczego konieczną? Bo natychmiast zrobił się tłok, przepychanka, kolejka do kursów i szkoleń; trzeba było naprawdę samozaparcia, żeby znaleźć się w tej pierwszej grupie "wtajemniczonych". Role były rozdawane właśnie wtedy, do dzisiaj utrzymane zostały z niewielkimi zmianami.

Do autentycznego głodu wiedzy i chęci zmiany doszły nam więc ambicje. Bardzo dobrze, to normalne zjawisko, świetna motywacja do pracy, byle - oczywiście - w miarę. Nie mam zamiaru, broń Boże, rozpatrywać tutaj tych przypadków "ponad miarę". Wydaje mi się, że statystycznie nie odbiegają od powszechnej normy. A korzyści? Aż trudno dzisiaj uświadomić sobie - jak duże. Przede wszystkim dowartościowanie własnej pracy. Uważam, że jest coś głęboko niemoralnego, zatruwającego nas w sposób nieuchwytny a niezwykle groźny, w przymusie wykonywania pracy nielubianej, uważanej za bezsensowną. Taki przymus owocuje buntem albo zobojętnieniem. Efektem buntu może być sukces, czyli na przykład zmiana pracy na lepszą, ale nie wszystkim się to udaje. Przegrana zaś rodzi rozgoryczenie - krzywe zwierciadło świata. Nie lubimy siebie za bibliotecznym biurkiem, nie lubimy czytelników, drażnią nas codzienne czynności. Po pewnym czasie przestajemy wierzyć, że coś się może zmienić, że sami możemy coś zmienić. Przestajemy już chcieć jakichkolwiek zmian. Najlepiej, żeby dano nam święty spokój. Przy takim scenariuszu postawienie komputera na biurku wcale nie musi nic zmienić, znam takie sytuacje. Ale może być też i odwrotnie - i to też z największą satysfakcją udało mi się zobaczyć.

Zmiana stereotypu wymaga długiego czasu, liczonego na pewno w dziesiątkach lat. Wizerunek bibliotekarza wyłącznie podającego książki z zakurzonych półek nie tak prędko stanie się przeszłością. To czasem bardzo denerwuje "liderów odnowy", usiłujących wpuścić trochę światła i świata w bibliotekarskie "ponure zakątki". Lecz skoro tak, skoro na zewnątrz te prawdziwie rewolucyjne zmiany są tak słabo widoczne - to nie ma innego wyjścia, jak tylko do swych rozlicznych nowych umiejętności dodać jeszcze podstawy "public relations"! A może nauczyciele akademiccy bibliotekoznawstwa i informacji naukowej mają je już w swych programach ?

Pracuję w małej uniwersyteckiej bibliotece instytutowej, wdrażającej od kilku lat razem z biblioteką główną system VTLS i specyfika tej pracy nauczyła mnie, jak wielkie znaczenie ma odpowiednio skonstruowana, odpowiednio skierowana informacja o tym, co się zrobiło. Jak wymusić odrobinę uwagi na wiecznie śpieszącym się i zajętym "kliencie"? Tablica ogłoszeń, broszurka na biurko, e-mail, rozmowa na korytarzu - mozolnie i bardzo po amatorsku próbowaliśmy dosłownie wszystkiego. Bywały momenty, że nic tylko skrzydła rozwinąć i lecieć - jak na przykład po uroczyście świętowanym otwarciu katalogu komputerowego, kiedy to dobra wola dyrekcji naszego instytutu i dyrekcji biblioteki głównej zaowocowały pomocą w uzyskaniu funduszy na kontynuację rozpoczętego przedsięwzięcia. A bywały chwile wielkiego otrzeźwienia, zmuszające do zastanowienia się i refleksji. Nigdy nie zapomnę swojego zdumienia, gdy okazało się, że dopiero uruchomienie ostatniego z wdrażanych modułów systemu, tzw. automatycznej wypożyczalni, czyli zerwania z pisaniem rewersów - a działo się to dwa i pół roku po tak spektakularnym (w naszym mniemaniu) otwarciu katalogów komputerowych - gdy zatem (wybaczcie to stanowczo za długie zdanie) dopiero ten fakt uświadomił naszym studentom, że w bibliotece jest jakaś "komputeryzacja"!

To jeden z powodów dla których tak sobie cenię pracę właśnie w małej bibliotece (oczywiście połączonej ze światem na wszystkie możliwe sposoby: wspólny katalog z bibliotekami uniwersyteckimi, dostęp do innych katalogów i nie tylko do katalogów, no i oczywiście poczta elektroniczna z takimi np. jej dobrodziejstwami jak listy dyskusyjne!). Stały kontakt z odbiorcami naszych ambitnych poczynań natychmiast je weryfikuje: skutecznie broni przed rutyną, jest bezlitosny dla zaniedbań i bezmyślności, uczy rzecz rozpoczętą doprowadzać do końca.

Aby więc i moją wypowiedź jakoś zgrabnie zakończyć, muszę powrócić do trudnego początku, czyli do identyfikowania się z tzw. "środowiskiem". Chyba coś tu drgnęło w ciągu ostatnich 6-7 lat. No, nie aż tak, żeby polubić słowo "bibliotekarka" czy "bibliotekarz" - w moim przypadku nie widzę tu szans (swoją drogą, bardzo jestem ciekawa, kim jesteście, drogie koleżanki i koledzy z tak lubianej przeze mnie listy dyskusyjnej: pracownikami informacji naukowej czy bibliotekarzami?). Dalej będę mamrotać: pracuję w bibliotece, trochę głośniej: pracuję na Uniwersytecie Jagiellońskim, a już z podniesionym czołem przyznam się do filologii polskiej. Natomiast mogę powiedzieć otwarcie: mam ciekawą pracę. Szczerze ją lubię. Nie wyłącznie dzięki komputerom, rzecz jasna.

Lecz na tym koniec moich i tak chyba zbyt szczerych wynurzeń.


Pierwotny adres: http://www.oss.wroc.pl/biuletyn/ebib01/walczak.html
Adres w archiwum: ebib.oss.wroc.pl/arc/e001-12.html

 Początek strony



Czy istnieje środowisko bibliotekarzy? / Jadwiga Wielgut-Walczak// W: Biuletyn EBIB [Dokument elektroniczny] / red. Bożena Bednarek-Michalska - Nr 1/1999 (1) kwiecień. - Czasopismo elektroniczne. - [Warszawa] : Stowarzyszenie Bibliotekarzy Polskich. KWE, 2001. - Tryb dostępu: http://www.ebib.pl/2001/1/wielgut_walczak.php. - Tyt. z pierwszego ekranu. - ISSN 1507-7187