ebib 
Nr 9/2009 (109), Biblioteka – partner w biznesie. Komunikat
 poprzedni artykuł następny artykuł   

 


Julian Fercz
Emerytowany pracownik Biblioteki Uniwersyteckiej we Wrocławiu

Historia pewnego protestu


Już w pierwszych miesiącach 2008 r. rozeszła się we Wrocławiu wieść o proteście podjętym przez pracowników tutejszej Biblioteki Uniwersyteckiej wobec ich fatalnej sytuacji materialnej i braku efektywnych działań władz uniwersytetu w tej sprawie. Budynki biblioteczne zostały oflagowane, pojawiły się głosy w mediach. Tak do opinii publicznej dotarły wiadomości o sporze, który jednak nie wtedy się zaczął, lecz ma już kilkuletnią historię i trwa do dzisiaj. Spór między władzami BUWr. a jej załogą rozpoczął się jeszcze za poprzedniego rektora, a pierwszą jego przyczyną była bibliotekarska bieda. Ostatnia regulacja płac była w 2004 r., a w następnych latach płace się nie zmieniały. Skutkiem tego nie było właściwej proporcji między stażem pracy a pensją: uposażenie kustosza z trzydziestoletnim stażem pracy nie przekraczało 1500 zł, podczas gdy absolwentom wyższych uczelni, rozpoczynającym pracę, proponowano 1100 zł. Drugą przyczyną były pogarszające się z każdym rokiem warunki pracy. Wciąż brakowało miejsca na powiększający się księgozbiór, nie było środków na wyposażenie stanowisk pracy, a wizja przeprowadzki do nowego gmachu oddalała się z roku na rok, jedynie służąc jako pretekst, by niczego nie zmieniać.

Gdy w 2002 r. nastąpiła zmiana na stanowisku dyrektora biblioteki, większość pracowników wiązała z nią duże nadzieje. Oczekiwano zarządzania partycypacyjnego, opartego na decentralizacji (zwłaszcza w wymiarze decyzyjnym i informacyjnym) i współpracy[1]. Tymczasem okazało się, że nowa dyrekcja wprawdzie apelowała do władz uczelni o poprawienie sytuacji materialnej pracowników, ale bez skutku, nie dlatego, że niezbyt starała się o polepszenie warunków pracy, a przede wszystkim – nie zainicjowała współpracy z zespołem. Rychła przeprowadzka do nowego gmachu była częstą wymówką, aby nie inwestować w sprzęt biurowy, oświetlenie, wyposażenie stanowisk pracy. Zgłaszanie przez społecznego inspektora pracy i przez poszczególnych pracowników niedogodności i braków (np. awarii ogrzewania, popsutych krzeseł, braku wody, nadmiernego hałasu) przyjmowane było niechętnie. Zdarzało się, że skarżący się pracownik słuchać musiał negatywnych uwag o sobie, o swoim zachowaniu, nieumiejętności posługiwania się sprzętem – obojętnie czy chodziło o krzesło biurowe, lampkę, długopis czy czajnik – a nawet o swojej tuszy. Zdarzyły się nawet sytuacje, że pracowników posądzano o kradzież papieru toaletowego, kostek zapachowych z misek klozetowych, wykręcanie zaworów kaloryferowych czy też nieuzasadnione wychodzenie z miejsca pracy np. do lekarza.

Postawiono natomiast na zaostrzenie dyscypliny. Czas od wpływu książki do momentu udostępnienia jej wydawał się za długi, zaczęto więc monitorować jej drogę. Po pół roku okazało się, że nie ma uchybień ze strony pracowników, przydałoby się natomiast zwiększenie liczby stanowisk pracy. Takiego rozwiązania nie brano jednak pod uwagę (biblioteka nie była zasilana młodymi pracownikami od lat). Wprowadzono zmiany organizacji pracy, utrudniające życie bibliotekarzom. Zlikwidowano udogodnienie polegające na możliwości rozpoczynania pracy między godziną siódmą a ósmą. Ze względu na permanentne trudności komunikacyjne w naszym mieście, ciągłe remonty dróg i zmiany w organizacji ruchu było to korzystne rozwiązanie. Mimo protestów pracowników wprowadzono stałą godzinę rozpoczynania pracy, ale różną dla poszczególnych działów (część rozpoczyna pracę o godz. 7.00, część o 7.30, część o 8.00). Prośby kierowane do dyrekcji o zgodę na indywidualny czas pracy napotykały na olbrzymi opór czy wręcz publiczne negatywne komentarze. Nie podjęto też żadnych starań, by skłonić Państwową Inspekcję Pracy do zaaprobowania ruchomego czasu pracy czy zainicjować akcję na rzecz wprowadzenia zmian w kodeksie pracy.

Zmieniono również zasady organizacji pracy w soboty i niedziele w czytelni głównej oraz katalogu. Zwiększono liczbę dyżurów sobotnich i niedzielnych pracownikom wszystkich pozostałych działów biblioteki, zatrudnionym w systemie pracy jednozmianowej i na co dzień wykonującym zupełnie inny rodzaj zadań, zaś dla działów pracujących w systemie dwuzmianowym przyjęto – powołując się na przestrzeganie „doby pracowniczej” – plan pracy, który wkrótce okazał się niewykonalny. Prośby o powtórne przeanalizowanie tej zmiany nie znalazły zrozumienia. Pojawiło się też zagrożenie, wynikające z obowiązku ukończenia studium podyplomowego przez bibliotekarzy posiadających wieloletni staż pracy, ale niebędących absolwentami bibliotekoznawstwa. Kosztów takiego studium, zbyt wysokich jak na uposażenia bibliotekarskie, uniwersytet nie chciał zrefundować. Władze biblioteki nie włączyły się do starań o poprawkę w rozporządzeniu ministra, zwalniającą długoletnich pracowników od obowiązku dodatkowych studiów. Bibliotekarze ze zdziwieniem zorientowali się, że większość decyzji i zmian, nie tylko dotyczących organizacji pracy, ale i wszelkich innych, nie jest konsultowana nawet z kierownikami poszczególnych działów, nie mówiąc o szerszych gremiach pracowniczych.

W takiej atmosferze powstał na przełomie stycznia i lutego 2008 r. – jako efekt determinacji i frustracji pracowników Biblioteki Uniwersyteckiej – „List otwarty”. W porównaniu z innymi bibliotekami akademickimi Wrocławia – pisali pracownicy BU – jesteśmy uposażeni wyjątkowo nisko […]. Taki stan rzeczy powoduje, że kadry biblioteczne nie są zasilane przez młodych pracowników […]. Z Biblioteki korzystają nie tylko studenci i pracownicy Uniwersytetu i innych wrocławskich uczelni, ale również czytelnicy z całego miasta, regionu, kraju i zagranicy […]. Niezrozumiałe jest dla nas lekceważenie przez Władze Uczelni roli i znaczenia Biblioteki Uniwersyteckiej, skoro jej wartość dla nauki doceniana jest na całym świecie. Początkowo władze uczelni próbowały zignorować protest, ale zainteresowanie mediów spowodowało zmianę ich podejścia, tym bardziej, że był to rok wyborów. Na murach budynków bibliotecznych pojawiły się banery z hasłami, sprawa się upubliczniła. Rektor wezwał przedstawicieli pracowników i po negocjacjach przystał na wypłatę jednorazowej kwoty w wysokości 650 zł brutto dla pracowników Biblioteki Głównej. Ale i ten gest przyniósł – jako efekt uboczny – nowy konflikt, spowodowany brakiem współpracy dyrekcji z załogą. Bibliotekarze chcieli, by rektor przeznaczoną dla nich kwotą objął też bibliotekarzy z bibliotek zakładowych. Wywołało to zdecydowany sprzeciw dyrekcji.

Napięta, nerwowa atmosfera oraz brak porozumienia dyrekcji z pracownikami spowodowały, że na otwartym zebraniu związkowym do już wcześniej zaproponowanych postulatów:

  • wzrostu płac zasadniczych,
  • zagwarantowania corocznego wzrostu wynagrodzeń,
  • wprowadzenia finansowej gratyfikacji za pracę w dni wolne,
  • 36-dniowego urlop dla starszych bibliotekarzy i kustoszy,
  • finansowania przez pracodawcę obowiązkowych szkoleń,
  • poprawy warunków pracy,

dołączono żądania odwołania ze stanowiska dyrektora i zastępcy oraz wprowadzenia kadencyjności dla tych stanowisk. Dyrektor zareagowała zwołaniem zebrania wszystkich pracowników biblioteki (po raz pierwszy od momentu objęcia tego stanowiska) i publicznie oskarżyła związek zawodowy o manipulowanie ludźmi i skłócanie środowiska. Nastąpił frontalny atak na przewodniczącą koła „S”, po którym pracownicy wystosowali pismo do rektora, wyrażając poparcie dla przewodniczącej. Jednocześnie Komisja Zakładowa „S” skierowała do prokuratury i PIP pisma informujące o utrudnianiu działalności związkowej i mobbingu. Oznaczało to ostateczne zerwanie współpracy dyrekcji ze związkami zawodowymi.

Zbliżał się termin wyborów nowych władz uczelni, trwała kampania. W bibliotece pojawił się kandydat na rektora. Spotkał się z pracownikami i obiecał, że jako rektor postara się rozwiązać problemy bibliotekarzy oraz uzdrowić atmosferę. Prosił o zdjęcie z budynków banerów („brudnych szmat”). Wybory przyniosły porażkę dotychczasowemu rektorowi. W bibliotekarzy wstąpiła nadzieja. Jako wyraz zaufania do nowego rektora, który przecież złożył im obietnice, postanowili zdjąć z budynków banery. Oczekiwali teraz na ruch rektora. Jedną z jego pierwszych decyzji finansowych było podniesienie wynagrodzeń najniżej zarabiającym pracownikom uczelni o kwotę ok. 100 zł. I znów okazało się, że brak stałej współpracy między pracownikami a władzami może zepsuć, nawet już podjęte w dobrych intencjach, decyzje władz. Listę wytypowanych do podwyżek pracowników biblioteki opracowano, nie uwzględniając ich stażu pracy oraz wykształcenia. Okazało się, że najbardziej wzrosły zarobki w grupie nowo zatrudnionych i przyjętych na okres zamknięty pracowników, a tabela płac uległa drastycznemu spłaszczeniu. Do rektora udała się delegacja przedstawicieli pracowników z prośbą o zajęcie stanowiska wobec wysuniętych przez załogę postulatów, ale nie odniosło to skutku. Zaczęły się mnożyć pisma, na które rektor nie odpowiadał.

Natomiast dyrekcja przystąpiła do dalszego zaostrzania dyscypliny pracy, zwłaszcza w oddziałach zbiorów specjalnych – wprowadzono obowiązek codziennej sprawozdawczości wśród pracowników. Każdy pracownik otrzymał zeszyt, gdzie miał prowadzić swoją statystykę. Pracownicy zaprotestowali, wystosowali do dyrekcji pisma z prośbą o ponowne rozważenie sensowności podjętej decyzji, opracowanie zbiorów specjalnych jest bowiem czasochłonne i nie może być oceniane na podstawie kryteriów ilościowych.

Pod koniec grudnia inspektor PIP przedstawił rektorowi protokół pokontrolny, w którym stwierdzano, że dyrekcja stosowała praktyki mobbingowe, bezprawnie udzielała pracownikom kar porządkowych, utrudniała podnoszenie kwalifikacji zawodowych. Rektor przyjął protokół bez zastrzeżeń, ale do zarzutu stosowania przez dyrekcję mobbingu władze uniwersytetu nie odniosły się. Rozpoczął się nowy rok (2009). Bibliotekarze nadal oczekiwali na spełnienie obietnic rektora. Liczyli, że pomoże w uspokojeniu napiętej sytuacji na linii dyrekcja-pracownicy, dodatkowo zaostrzonej zwolnieniem dwóch pracowników, wykazujących dużą aktywność podczas zebrań. Po raz kolejny do rektora udała się delegacja pracowników z prośbą o zajęcie stanowiska. Tym razem rektor okazał irytację, a wezwani – kwestor i kanclerz oświadczyli, że płacowe żądania bibliotekarzy nie mogą być spełnione, gdyż naruszyłyby płynność finansową uczelni. Wspomniano jednakże o przygotowaniu dla pracowników biblioteki dodatków do pensji, tzw. aneksów (otrzymali je w kwocie 100 zł brutto jedynie na rok 2009). Na informacje o napiętych relacjach dyrekcji z pracownikami rektor odpowiedział wezwaniem do zgody, podania sobie rąk, grubej kreski. Ale wezwanie to skierowane zostało tylko do jednej strony sporu – do pracowników. Ponadto wpływ tego pojednawczego gestu osłabiło skierowanie do bibliotecznego koła „S” pisma stwierdzającego, że zagadnienia dotyczące płac powinny być zgłaszane poprzez uczelniany organ związku zawodowego, a nie przedstawicieli poszczególnych kół związkowych.

Bibliotekarze założyli na forum „Gazety Wyborczej” wątek Mobbing w Bibliotece Uniwersyteckiej. Kiedy zaczęła rosnąć liczba wpisów, dyrekcja po raz drugi zorganizowała zebranie wszystkich pracowników, na którym po raz kolejny „cięgi otrzymała” przewodnicząca koła „S”. Postraszono pracowników, że do autorów postów dotrze policja i prokuratura. Publicznie został odczytany protokół kontroli PIP, komentowany i wyśmiewany przez dyrekcję; kontrolującemu inspektorowi zarzucono niekompetencję. Kiedy w bibliotece zjawiły się media zainteresowane wzrastającą liczbą postów na forum, zapytywana przez dziennikarza z Radia Wrocław, przewodnicząca – obawiając się skutków krytycznej wypowiedzi – odmówiła komentarza tej sytuacji, odesłała dziennikarza do szefa uczelnianej „S”, który opowiedział się za „wyciszeniem” sporu. Dyrektor w swojej wypowiedzi zarzuciła przewodniczącej prowadzenie działalności związkowej w godzinach pracy, a w związku z tym poważne naruszenie dyscypliny pracy. Stwierdziła, że to właśnie ona i ludzie z jej kręgu są autorami wątku na forum GW. Zapytany przez dziennikarza rzecznik prasowy rektora też wspomniał o „jakichś” uchybieniach w pracy.

W kwietniu rektor powołał Komisję ds. Pracowników BUWr. W skład komisji weszli – w wyniku wyborów – pracownicy Biblioteki Głównej i bibliotek zakładowych. Zadaniem komisji miało być opiniowanie problemów biblioteki oraz inicjowanie działań władz uniwersytetu w zakresie obsady stanowisk w bibliotece, wynagrodzeń, praw, obowiązków i podnoszenia kwalifikacji pracowników oraz organizacji pracy. Innymi słowy – miało to być forum współdziałania pracowników i władz. Po raz kolejny w bibliotekarzy wstąpiła nadzieja, ale pojawiły się też wątpliwości: czy aby wpływ komisji na decyzje władz jest realny? Czy nie jest ona jedynie zasłoną, ukrywającą likwidację jakiegokolwiek wpływu bibliotecznych związków zawodowych na sytuację bibliotekarzy? Bieg wydarzeń wątpliwości te potwierdził, propozycje komisji nie znalazły żadnego oddźwięku, pisma kierowane do rektora pozostały bez odpowiedzi, wartościowych pracowników usunięto z ich stanowisk bez zasięgnięcia jej opinii. A w ostatnich dniach rektor odwołał z komisji dwóch jej członków bez porozumienia z nią i bez przedstawienia jakiegokolwiek uzasadnienia (trzeba przypomnieć, że są to osoby wybrane przez pracowników, a nie powołane przez rektora).

Pod koniec maja podjęto jeszcze jedną próbę zażegnania sporu przy pomocy uczelnianej „Solidarności”. Odbyło się zebranie związkowe, na którym przewodniczący Komisji Zakładowej zadeklarował, że chce wyciszyć sprawę mobbingu w bibliotece. Postanowiono, że po raz kolejny, tym razem za pośrednictwem Komisji Zakładowej, bibliotekarze zwrócą się do rektora z prośbą o spełnienie obietnic przedwyborczych. Ale i ta próba zakończyła się – jak wcześniejsze – niepowodzeniem.

Tak wygląda sytuacja dzisiaj. Co robić? Zapewne są tacy, którzy mówią: róbmy, co nam każą, siedźmy cicho, nie próbujmy kontestować, bo i tak niczego nie zwojujemy, skoro władze uniwersytetu stoją po stronie dyrekcji. Czy to jest głos mniejszości? Tak sądzę, choć jako takiego referendum w tej sprawie nie było i być nie może. Wygląda na to, że spór toczyć się będzie dalej. Do czego powinien on zmierzać? Żadna ze stron nie powinna być głucha na głos drugiej strony. Związkom zawodowym należy przywrócić należne im miejsce. Dyrekcja powinna zrozumieć, że krytyka – to nie obelga. Potrzebna jest jawność: pracownicy powinni znać przyczyny takich czy innych – również tych z konieczności opresyjnych – decyzji dyrekcji, ta zaś powinna zrozumieć, że przedstawianie tych przyczyn nie jest „tłumaczeniem się” przełożonych wobec podwładnych, lecz jednym z przejawów współpracy. Z drugiej strony – pracownicy muszą zrozumieć, że dyrekcja w swych staraniach o pracowników ma ograniczone możliwości, głównie z braku środków. Ale – czy wspólna narada z przedstawicielami bibliotekarzy nie pomogłaby w przezwyciężaniu tych ograniczeń, chociażby częściowym? Potrzebna jest obustronna dobra wola i tej najbardziej brakuje.

Przypis

[1] PIOTROWICZ, G. Kultura organizacyjna jako zasób strategiczny współczesnej biblioteki akademickiej. W: Kultura organizacyjna w bibliotece. Ogólnopolska Konferencja Naukowa, Białystok, 4–6 czerwca 2007 r. Białystok: Wydaw. Uniw. w Białymstoku, 2007, s.

 Początek strony



Historia pewnego protestu / Julian Fercz// W: Biuletyn EBIB [Dokument elektroniczny] / red. naczelny Bożena Bednarek-Michalska - Nr 9/2009 (109) grudzień/styczeń. - Czasopismo elektroniczne. - [Warszawa] : Stowarzyszenie Bibliotekarzy Polskich KWE, 2010. - Tryb dostępu: http://www.ebib.info/2010/109/a.php?fercz. - Tyt. z pierwszego ekranu. - ISSN 1507-7187