Nr 7/2009 (107), Digitalizacja w Polsce i Europie. Artykuł |
Henryk Hollender
| |||
Europeana jest serwisem internetowym, ściślej - agregatorem metadanych z istniejących bibliotek cyfrowych[1], stworzonym przez Komisję Europejską, istniejącym obecnie w wersji beta. W fazie tworzenia tej wersji posługiwano się terminem European Digital Library (EDL), został on jednak wycofany, kiedy w europejskim dyskursie digitalizacyjnym przyjęło się sądzić i akcentować, że powszechna cyfryzacja powinna polegać na wprowadzaniu do wspólnych platform materiałów z archiwów i muzeów na równi z materiałami bibliotecznymi. Warto zatem pamiętać, że Europeana nie jest ani stricte biblioteką cyfrową, ani w ogóle biblioteką w sensie instytucjonalnym; uczestnictwo w jej programie powinno polegać na współpracy instytucji wiedzy i pamięci różnych typów już na poziomie narodowym, i jeśli chodzi o Polskę, to ten etap na pewno jest jeszcze przed nami. Trzeba też dodać, że Europeana ma charakter prawdziwie wirtualny, ponieważ scala zasoby rozproszone, kreując w trakcie wyszukiwania zbiór nieistniejący fizycznie. Muzea są w niej faktycznie obficie reprezentowane, podobnie jak komercyjni dostawcy materiałów audiowizualnych, którzy - jak rozumiemy - z jakichś powodów podjęli decyzję o uczestniczeniu w niekomercyjnym projekcie. Nasuwa to niepiękne skojarzenia z kryptoreklamą, ale też pokazuje w skorygowanym nieco świetle proporcje pomiędzy potencjałem instytucji pamięci rozmaitych, odległych typów. Zwłaszcza interesujące są w Europeanie różnego rodzaju zbiory reprodukcji, co daje możliwość wyszukania wartościowych materiałów ikonograficznych, np. historycznych fotografii. Takich na przykład jak ten niezwykły dziewiętnastowieczny akt.
Trzeba też odnotować, że Europeana specjalizuje się przeważnie w dziełach sztuk plastycznych, ponieważ dostępnych za pośrednictwem jej wyszukiwarki dokumentów tekstowych nie można przeszukiwać według słów/fraz z tekstu. Jej docelową zawartość określa się na dziesięć mln jednostek - tak jakby określanie docelowej zawartości uniwersalnego repozytorium cyfrowego, w którym praktycznie może znaleźć się wszystko, miało jakiś sens. Obecnie udostępnia szacunkowo ok. dwóch mln jednostek według Wikipedii i ok. czterech mln według siebie samej (About us)[2], z czego ponad 50% materiału dostarczyła Francja. U swych narodzin Europeana wywołała dwie sensacje i trudno teraz znaleźć w literaturze odniesienia, które byłyby od nich wolne. Pierwsza polegała na tym, że zainicjowali ją politycy uznający za stosowne zgłosić sprzeciw wobec światowej dominacji serwisu, który naonczas, w 2005 r., występował pod nazwą Google Print. Wynikło z tego ponadprzeciętne zainteresowanie mediów nową konkurencją dla "brzydkich" Amerykanów. Druga polegała na tym, że zaraz po otwarciu, 20 listopada 2008 r., serwis "padł" w wyniku przeciążenia. Pomogło (22 grudnia) czterokrotne poszerzenie pasma, ale interaktywny moduł My Europeana pozostał nieczynny do marca 2009 r. Dziś Google skanuje książki także w Europie i daje przeszukiwanie pełnotekstowe, a także wiele dodatkowych informacji, i choć metadane, mimo różnych poprawek, pozostają jego najsłabszym elementem, trudno nie dostrzegać w nim przedsięwzięcia na skalę prawdziwie światową[3]. Inne są jednak cele i inne okoliczności powstawania Google Books, a inne Europeany, toteż na porównywanie tych dwóch serwisów szkoda chyba czasu. Niemniej, osoby związane z Europeaną pamiętają tamte emocje. Niżej podpisany opisał je ongiś pokrótce, korygując mit, jakoby prezes Bibliotheque Nationale Jean-Noël Jeanneney, który pierwszy zaapelował, by stworzyć une bibliotheque numerique europeenne, wzywał był do obrony przed amerykańskim imperializmem. Jest jednak prawdą, że premier Luksemburga, Jean-Claude Junckers, przekonany do projektu przez Jeanneneya czy też raczej przez dygnitarzy francuskich jako przewodniczący Rady Unii Europejskiej, użył frazeologii typu "ani guzika", a konkretnie - wezwał Europę, aby nie poddawała się w obliczu zjadliwego ataku z zewnątrz[4]. Podczas 98 Zjazdu Bibliotekarzy Niemieckich 4 czerwca 2009 r., po wystąpieniu E. Niggemann, przywołano wspomniane powyżej postawy Jean-Noëla Jeanneneya i Jean-Claude'a Junkersa, choć przewodnicząca EDL Foundation podkreśliła, że nie może za nie dziś odpowiadać, ani tym bardziej nie solidaryzuje się z nimi. Rozdział Using Europeana zaczyna się od deklaracji, iż within Europeana you can search through millions of digital items provided by Europe's museums and galleries, archives, libraries and audio-visual organisations. Niestety, brak nie tylko dalszych szczegółów, ale także przekładu całego tego rozdziału na niektóre z języków narodowych, w tym i polski. Wyszukiwanie jest proste, wprowadzenie - także, nie ma żadnej wersji, która zdawałaby się zmierzać w kierunku naukowych zastosowań Europeany. Jeśli chodzi o zawartość, to mówi o niej lista 110 (bez mała) partnerów i 52 dostawców treści z 22 (zaledwie) krajów i z Europy jako regionu[5]. Duża część krajów ma kilku dostawców - Niemcy pięciu, Szwecja trzech, Polska jednego - Bibliotekę Narodową, która jest równocześnie national representative. Nasuwające się pytanie, skąd wzięły się w Europeanie te instytucje, które tam już mają swoje zbiory, nie będąc równocześnie bibliotekami narodowymi, czyli co trzeba zrobić, żeby zostać "kontrybutorem", nie znajduje odpowiedzi w obrębie portalu. Są za to obszerne, interesujące i dobrze przetłumaczone na polski zastrzeżenia i informacje prawne oraz rozdział nt. funkcjonalności, w którym pada zapewnienie, iż staramy się spełniać warunki WC3 Web Content Accessibility Guidelines Version 1.0. Cechy serwisu podane poniżej są istotne, niemniej ocena może być o wiele bardziej wielostronna i krytyczna[6]. Otworzywszy pierwszy ekran Europeany możemy uruchomić proste "szukaj" lub wyszukiwanie zaawansowane, lub też przyjrzeć się dodatkowym zakładkom:
O ile p. 1. i 4. są w takim serwisie oczywistością, p. 2. i 3. wydają się nowatorskie. "Ludzie teraz myślą o" to - jak się zdaje - monitoring zadawanych na bieżąco najczęstszych wyrażeń wyszukiwawczych. Zmienia się on co chwila i jest różny w zależności od wersji językowej serwisu. Być może jest w tym próba wzmocnienia społecznego akcentu Europeany technikami zapożyczonymi z internetowego handlu, wskazującego nam preferencje naszych poprzedników lub osób podobnych do nas w swoich wyborach. Serwis sugeruje nam delikatnie, że na pytanie w stylu "Where do you want to go today" możemy nie umieć sobie sami odpowiedzieć. Jeśli jednak skorzystamy z tej usługi, wyniki niekoniecznie będą jasne i nośne dydaktycznie. 15 sierpnia 2009 r. pokazywała się m.in. "lalka", co oznaczało możliwość uruchomienia wyszukiwania, w wyniku którego naszym oczom ukazywało się wydanie Lalki Bolesława Prusa z 1890 r. w cyfrowej wersji CBN POLONY. Dlaczego akurat z 1890 r., czy jest to pierwodruk - o tym milczy skąpy opis bibliograficzny, a metadane Europeany są jeszcze bardziej ascetyczne. Całe szczęście, że nie zawierają nikomu niepotrzebnej, dla nikogo niezrozumiałej adnotacji Dublin Core wer.1.1:, znanej z POLONY i większości bibliotek d-librowskich. Mając przed oczyma opis Lalki, widzimy również po lewej stronie ekranu dział "Powiązana zawartość". Z jakiegoś powodu nagłówek ten jest wzmocniony podtytułem items, a poniżej otrzymujemy widoczki miejskie ze zbiorów SLUB/Deutsche Fotothek z datą 1847 (być może oznaczającą czas powstania tych budynków). Posłużenie się komendą "Zobacz wszystkie powiązane dokumenty" powoduje ujawnienie się ponad pięciu tys. tekstów i ponad 500 tys. obrazów, ponadto zaś pewnej liczby filmów wideo i nagrań dźwiękowych. Trudno zorientować się, o co tu chodzi - może to jakaś dysfunkcjonalność, a może zaczątek nowej usługi, nierozpoznanej i niedocenionej przez niżej podpisanego. "Oś czasu" to sposób na wizualne wyszukiwanie dat symulowane poprzez przesuwanie punktu na poziomej linii. Obrazy "najeżdżają" na nas wówczas jak krzesełka karuzeli, co powiększa rekreacyjny efekt serwisu.
W dodatku tylko ta wyszukiwarka ujawnia, ile jest obiektów w całym zbiorze: dokładnie 4 075 015. Poniżej istniejące w opisach daty umieszczone są w postaci "chmury". Datę wprowadzić można również do okna obok, ale wtedy jako wynik wyszukiwania pojawić się może cyfra użyta w jakiejkolwiek roli, np. numeru inwentarza. Generalnie, wprowadzamy tam elementy z opisu, np. tematy (uwzględnione w opisach z jednych instytucji, z innych - wcale nie). Możemy wybrać obiekty spełniające określone kryterium a dodatkowo pochodzące z określonego roku. Na przykład hasło "mortar" daje 95 obiektów, ale jeśli ponadto wybiorę rok 1000, to otrzymam ich osiem; w opisie każdego z nich pojawia się gdzieś tam słowo mortar, które ma różne znaczenia - w całych wynikach wyszukiwania mamy zatem moździerze artyleryjskie, w gospodarstwie domowym, apteczne i tak dalej, i tak będzie zawsze, dopóki nie będzie można przeszukiwać określonego pola metadanych. To samo z "chmurą" lat - to nie są lata, tylko cyfry, i wybrana cyfra 1000 w części przypadków oznacza coś innego niż datę, mianowicie numer fotografii. Przeglądając cały zbiór, widzimy też, jak niewiele w nim książek. Przeważają obiekty jednopłaszczyznowe o bardzo rozmaicie zestawianym opisie, niekiedy bez tytułu lub z tytułem nic niemówiącym, jak niemieckie słowo Fotografie. Zabawa "Osią czasu" może być ekscytująca, choć pogłębione oględziny monet, medali, plakatów politycznych itp. bez możliwości dokładnego określenia, co mają przedstawiać, są raczej trudne do wyobrażenia bez jakiegoś konkretnego celu w rodzaju pisania pracy dyplomowej. Nie będzie więc może Europeana aż tak przyciągać swoim repertuarem ikonograficznym, jak mogło się wydawać na początku. W dodatku materiał ilustracyjny też jest niespójny - te obrazki są czasem duże i wyraźne, czasem malutkie jak ikonki, czasem w ogóle się nie otwierają... Trudno sobie na przykład wyobrazić, jaki sens może mieć poniższa reprodukcja.
Wizualnie nie da się tu uzyskać niczego więcej niż obrazka o wym. 128 x 98 pikseli, w dodatku nie przedstawia on obrazu (czego mógłby oczekiwać użytkownik wprowadzający jako twórcę Rineke Dijkstrę), lecz wnętrze bliżej nieokreślonego muzeum czy galerii w Kołobrzegu. Prawdziwym autorem dzieła sztuki jest tu autor zdjęcia i doprawdy zdumiewa, że Europeana nonszalancko pomija jego nazwisko i jego prawa. Jak wszędzie chyba, poza dopracowanymi bibliotecznymi katalogami on-line, funkcjonowanie opcji "szukaj" oraz "wyszukiwania zaawansowanego" może generować rozliczne nieporozumienia.
Są tu tylko cztery atrybuty schematu Dublin Core, przy czym "data" oznacza zasadniczo datę publikacji oryginału, a nie wtórnika, choć tak właśnie nakazuje oficjalna instrukcja stosowania[7]. Problemów jest jednak więcej[8]. Spróbujcie na przykład szukać Ukrainy - kraju, o którym większość mieszkańców Europy nie wie, gdzie się znajduje, choć za chwilę zaczną ją wspierać finansowo w ramach Partnerstwa Wschodniego. Niestety, użytkownik, któremu nie przyjdzie do głowy, że ta nazwa może nie kończyć się na "e", poprzestanie zapewne na mocnym przekonaniu, że Europeana ma tylko 650 obiektów z tym słowem, głównie francuskich. Dlaczego w multiwyszukiwarce Federacji Bibliotek Cyfrowych może być indeks, a tu najwyraźniej go brak - nie sposób zgadnąć. A czemu indeksem nie mogą być objęte dublincorowskie typy publikacji? Mógłbym się wówczas, nie znając polskiego, dowiedzieć, że wyszukany obiekt jest np. pocztówką - do jednych zastosowań pocztówki mogą być przydatne, do innych nie. Z radością zobaczylibyśmy związek pomiędzy typem publikacji w schemacie danych a mechanizmem ograniczania wyszukiwania "według typu" (typu czego?) w lewej kolumnie. Tu jest tylko "image", "text", "video", "sound" - czyli to samo, co w pasku poniżej "opisów pasujących do terminu". (W Federacji Bibliotek Cyfrowych mogę sobie wyszukać wszystkie pocztówki z wirtualnego zasobu, to naprawdę jest coś!). Ale poza wyszukiwaniem według typu możemy już ograniczyć wyniki wyszukiwania według języka, daty, kraju, [nazwy] instytucji. Nazwy krajów i języków, a raczej ich skróty, są po angielsku, z angielskiego wywodzi się też tajemniczy język "mul", oznaczający dokumenty wielojęzyczne (multilingual). Wielojęzyczność interfesju użytkownika nie jest nigdy stuprocentowa, ale może jeszcze Europeana zdoła stać się czytelniejsza dla odbiorcy, który nie korzysta z niej po angielsku. Brak wyszukiwania według indeksu (na ogół jest to opcja "browse" w katalogach) daje o sobie znać w przykry sposób, kiedy np. uzyskawszy 178 obiektów dla "twórcy" Victora Hugo, szybko napotykamy innych Victorów: system nie traktuje imienia z nazwiskiem jako frazy, lecz szuka każdego słowa z osobna. Mimo zadeklarowanej niechęci do porównań oznajmijmy, że Książki Google poprawiły się ostatnio znacznie w tej dziedzinie i wśród wyników wyszukiwania autora "Victor Hugo" nie dają nam ani innego Victora, ani jakiegoś obcego Hugona. No i najważniejsze - jak tam z obecnością polskich obiektów? Ano, powolutku. Po pierwsze, o ile możemy uzyskać na ekranie informację, że w Google Books jest ponad trzy tys. pełnych dokumentów w języku polskim, to w Europeanie nie ma możliwości dokonania takiego pomiaru. Na pierwszy rzut oka jest tam cała CBN POLONA, ale nie sprawdzaliśmy tego jednostka po jednostce. Zapewne Europeana i tak nie wchłonęłaby z miesiąca na miesiąc całej ćwierci miliona obiektów z serwisów Federacji Bibliotek Cyfrowych. Jest też krzepiące, że narody uczestniczące w Europeanie wspierają się nawzajem, przytaczając twórców, którzy formalnie należą do "innego kraju" - jest więc tu np. i "polski" Emil Zola, i "słoweński" Henryk Sienkiewicz. Po większym napełnieniu serwisu mogą z tego wyniknąć niezłe badania komparatystyczne. Jeśli chodzi o polskie teksty z historii polskiego piśmiennictwa, to częstujemy Europę najchętniej naszym pięknym wiekiem XIX - szukanie Witkacego, Gombrowicza czy Stażewskiego jest bezcelowe, Katarzynę Kobro ratują Francuzi i tak dalej. Jest odrobina Szymanowskiego. Generalnie na Europeanę przenosi się niezwykle statyczna wizja dziejów polskiej kultury, praktykowana w polskich bibliotekach cyfrowych, dla jednych może konserwatywna, dla innych po prostu konformistyczna i niewiele mająca wspólnego z tym, co faktycznie dzieje się w polskiej humanistyce albo z tym, co działo się w polskiej nauce. Dopóki zatem krajowym liderem, a może nawet monopolistą, w dostępie do Europeany będzie Biblioteka Narodowa, zapomnijmy o godniejszej reprezentacji zarówno polskich sztuk plastycznych, jak i polskiej nauki - ze szczególnym uwzględnieniem czasopism wydawanych przez naszych heroicznych geografów, etnografów czy archeologów, ekonomistów czy przyrodników, którzy pod szyldem "informacji naukowej" będą na wieki pozostawieni Narodowemu Centrum Badań i Rozwoju. Redakcja (?) Europeany żadnej polityki tu nie ma i mieć nie może. Ale z literaturą piękną będzie coraz lepiej. Jest już Rej i Reymont, Przybyszewski i Liciński, chociaż wciąż jeszcze nie Mikołaj Sęp-Szarzyński czy Maria Komornicka. Przypadkowe lub celowe natrafienie, w tym zdominowanym przez kulturę literacką i artystyczną sąsiedztwie, na taki na przykład polsko-niemiecki obiekt nasuwa pytanie o to, ile milionów jednostek Europeana powinna mieć, żeby jej zbiór zaczął stanowić jakąś całość.
Plakat wystawowy jest oczywiście istotnym składnikiem europejskiego pejzażu kulturalnego, ale czy każdy plakat? Czy pod nieobecność np. Muzeum Plakatu w Wilanowie dokumentowanie w dobrej wierze takich wystaw nie prowadzi do śmieszności? Ale na to pytanie trudno odpowiedzieć, zwłaszcza że nie ma żadnej możliwości wyszukiwania według wydawcy czy instytucji sprawczej. Nazwę instytucji możemy jednak wykorzystać do filtrowania wyników wyszukiwania; zakładając kolejne filtry (nie można ich użyć "na raz"), dochodzi się jakoś do całkiem interesujących wyników. Kto z tego zechce w ten sposób korzystać - trudno powiedzieć. Jest istotne, że Europeana w sposób przejrzysty (i bardzo podobny do katalogu WorldCat w interfejsie FirstSearch) dzieli wyniki wyszukiwania na teksty, obrazy, filmy wideo i nagrania dźwiękowe, i podaje liczbę jednostek wyszukanych w każdej z tych kategorii. Z kolei zasób filmów jest zdominowany przez kilka instytucji, ale przynosi wartościowe pozycje, jakże odmienne od tego, co na ogół znajdujemy na YouTube.
Jeśli jeszcze uwzględnimy dobry wybór klasyki muzycznej i pewną liczbę archiwalnych nagrań np. etnomuzykologicznych, to przyznamy, że Europeana rzeczywiście nakłania do "myślenia o kulturze". Niestety, na początku użytkownik musi jednak pomyśleć o technice, a zwłaszcza o tym, że będzie miał do czynienia z różnymi źródłami stworzonymi według wielce rozbieżnych standardów. Przed chwilą wysłuchaliśmy bez problemów Arabeskiop. 18 Schumanna w wykonaniu Olgi Twerskiej, a teraz nie otwiera nam się szkocka pieśń miłosna na akordeon ze zbiorów Scottish Music Centre - system wyświetla znak "audio clip", na który nasz komputer nie reaguje, i znikąd informacji, co trzeba zrobić, by utwór rozbrzmiał. To właściwie taka sama sytuacja jak z odtwarzaniem książek, kiedy napotykamy na serwisy na poziomie Galliki i na przedsięwzięcia digitalizacyjne o bardzo wątpliwej jakości. Jeśli nagranie się odtwarza, to na ogół świetnie, i trudno wówczas nie zachwycić się rozmachem Europeany. Równocześnie jednak otwiera się puszka Pandory, związana z trudnością doboru metadanych. Program nagrania, ujawniany w polu "relacja" (ang. relation), podlega wyszukiwaniu w trybie ogólnym, ale już nie w zawansowanym! Wyszukujący ma właściwie do wyboru tylko pole "twórca" (ang. creator), a w jego obrębie dzieje się różnie - raz pojawia się tam kompozytor, raz wykonawca, czasem obaj. Nic dziwnego, że jako twórca nagrań dźwiękowych Fryderyk Chopin jest wymieniony zaledwie pięciokrotnie, choć jego nazwisko w całym serwisie pojawia się w metadanych 623 obiektów Europeany, w tym 32 nagrań. Reasumując, dzisiejsza Europeana to dopiero początek, to właśnie podkreślają przy każdej okazji jej twórcy, i nikt nie może oczekiwać więcej. Dobrze byłoby natomiast mieć jakiś wpływ na jej rozwój, tam gdzie mieć go można, i pytać o najsilniejszych polskich partnerów do rozmów z zarządem przedsięwzięcia i o innych niż tylko Biblioteka Narodowa dawców materiału cyfrowego. A rzeszom nauczycieli i bibliotekarzy pozostaje przygotować się dobrze do stosowania jej w praktyce - w szkolnictwie i dydaktyce akademickiej, w życiu codziennym (choćby do planowania podróży!), jako towarzysza osobistego rozwoju intelektualnego i dostawcę wartościowej, bezpłatnej rozrywki. Moja podręczna biblioteka publiczna, moje muzeum, mój dom kultury - być może tak o Europeanie będą myśleć przyszłe pokolenia. Jeśli nie zrażą ich techniczne dysfunkcjonalności lub jakiś wydumany element nienawiązujący ani do wysokich, ani do niskich potrzeb kulturalnych. Jeśli przedstawicielka Biblioteki Narodowej informuje nas, że portal Europeana w ciągu dwóch pierwszych lat funkcjonowania będzie obejmował pięć kolekcji tematycznych: Miasta, Życie społeczne, Muzyka, Zbrodnia i kara oraz Podróże i turystyka[10], no to zapytajmy, od kiedy liczyć te dwa lata. Na razie kolekcji nie ma, ale może są kierunki gromadzenia? Nazwy kolekcji zdają się sygnalizować bardzo istotne wątki kultury europejskiej (choć zwróćmy na przykład uwagę, że nie wspomina się tu o religii - jak to rozumieć?), ale utrzymanie spójnych kolekcji rzeczowych to nie jest łatwe zadanie. Tak wynikałoby w każdym razie z obserwacji doświadczeń polskich bibliotek cyfrowych, w których te kolekcje są teatrem tyleż schematyczności, co chaosu. Jak zawartość kolekcji będzie się miała do proponowanego obecnie prototypowego Semantic Search Lab? Byłoby dobrze, by Europeana nie otworzyła na nowo sporów o prymat i wyższość kulturalną. Trzeba pogodzić się z faktem, że Francja czy Włochy jeszcze długo będą miały tam o wiele więcej do wprowadzenia niż Polska i Rumunia. Trzeba uniknąć politycznej rywalizacji, która wkradła się np. do programu UNESCO Pamięć Świata. No i nie obejdzie się bez problemów technicznych. Jak widzimy po błędach koncernów, w warunkach ciągłego rozwoju jakiegoś systemu opartego na narzędziach informatycznych nowe trudności pojawiają się wraz z eliminacją starych. Sygnalizowane przez Bibliotekę Narodową nowe projekty Europeany, takie jak European Film Gateway czy Athena, wzbogacą strukturę dostępu do zasobów, ale i skomplikują ją, a wraz z tym - narażą na destabilizację wypróbowane już algorytmy. Europeana ma szanse pokazać, że prezentacja materiału w Internecie może osiągnąć dojrzałość i stworzyć wzorce elektronicznej publikacji. Ale dla samych książek już je właściwie mamy, toteż zadanie jest wyjątkowe głównie właśnie dlatego, że nie chodzi tu tylko o cyfrowe reedycje druków z dominacją tekstu, jak w Google Books. Jeśli rzeczywiście na jednej platformie mają się spotkać biblioteki, archiwa i muzea, to wraz z ich zbiorami pojawia się tam i czytelnia, i sala koncertowa, i salon, i forum rozdyskutowanych obywateli. Zamierzenia Manucjuszów, Etienne'ów i Elsevierów, wymyślających rok po roku karty tytułowe, żywe paginy, przypisy, indeksy i bibliografie, były chyba jednak łatwiejsze do zrealizowania. Przypisy[1] Takiego określenia użyła Elisabeth Niggemann (przewodnicząca EDL Foundation odpowiedzialnej za koordynację prac nad Europeaną) w referacie Europeana: Organisationsform und Strukturen, na 98 Zjeździe Bibliotekarzy Niemieckich w Erfurcie 4 czerwca 2009 r. [2] European: about us [on-line]. [Dostęp 16 sierpnia 2009]. Dostępny w World Wide Web: http://www.europeana.eu/portal/aboutus.html. Niestety, w wersji angielskiej dział ten zaczyna się tak: Europeana.eu is about ideas and inspiration. It links you to 4 million digital items, zaś w wersji polskiej tak: Europeana.eu to pomysly i inspiracje. Portal zawiera 10 [sic!] miliony [sic!] obiektów cyfrowych. [3] Por. FRANKE, J. Gooogletheca Universalis? W: WOŹNIAK-KASPEREK, J., FRANKE, J. (red.). Biblioteki cyfrowe: projekty, realizacje, technologie. Warszawa: Wydawnictwo SBP, 2007, s. 121-166. [4] Dyskusja omówiona w: HOLLENDER, H. Od dorywczej dygitalizacji do cyfrowego bibliotekarstwa. W: STEFAŃCZYK, E. (red.). Dygitalizacja zbiorów bibliotecznych. Materiały z ogólnopolskiej konferencji. Warszawa, 3-4 czerwca 2005 r. Warszawa: Wydawnictwo SBP, 2006, s. 7-15, zwł. s. 13-15. Por. też historię Europeany w: ŚLASKA, K. Europeana i polityczne zamierzenia Biblioteki Narodowej w zakresie digitalizacji. W: Od digitalizacji zaawansowanej do dojrzałej. XIII edycja konferencji z cyklu digitalizacja. Warszawa, 13 stycznia 2009. Warszawa: Centrum Promocji Informatyki, 2009, s. 85-108. [5] Lista instytucji i organizacji, które dostarczają zasoby cyfrowe - zdigitalizowane książki, obrazy, pliki dźwiękowe itp. Część dostawców to agregatorzy udostępniający dane z wielu instytucji - jak portal Culture.fr gromadzący zasoby z ok. 480 francuskich [sic!] instytucji kultury, m.in. Luwru i Muzeum d`Orsay. Liczba współpracujących z kontrybutorem instytucji znajduje się w nawiasie np. Videoactive (10). Agregator to instytucja, która gromadzi zasoby cyfrowe innych dostawców, udostępnia je w swoim portalu i przekazuje do Europeany. Por. European: Partners: Contributors [on-line]. [Dostęp 16 sierpnia 2009]. Dostępny w World Wide Web: http://www.europeana.eu/portal/partners.html. [6] European: Accessibility [on-line]. [Dostęp 16 sierpnia 2009]. Dostępny w World Wide Web: http://www.europeana.eu/portal/accessibility.html. [7] The One-to-One Principle. In general Dublin Core metadata describes one manifestation or version of a resource, rather than assuming that manifestations stand in for one another. For instance, a jpeg image of the Mona Lisa has much in common with the original painting, but it is not the same as the painting. As such the digital image should be described as itself, most likely with the creator of the digital image included as a Creator or Contributor, rather than just the painter of the original Mona Lisa. The relationship between the metadata for the original and the reproduction is part of the metadata description, and assists the user in determining whether he or she needs to go to the Louvre for the original, or whether his/her need can be met by a reproduction. Por. Using Dublin Core [on-line]. [Dostęp 16 sierpnia 2009]. Dostępny w World Wide Web: http://www.dublincore.org/documents/usageguide/. [8] W tym i następnym akapicie większość tekstu według felietonu: HOLLENDER, H. Cyfrowe okolice: Europeana. Poradnik Bibliotekarza 2009, nr 6, s. 16-17. [9] Porównanie dwóch zrzutów z ekranu Europeany ukazuje, jak wiele jeszcze jest do zrobienia, by serwis osiągnął precyzję właściwą katalogom. Dlaczego jeden komentarz do Arystotelesa wyszukuje się jako Aristoteles, a drugi - nie? Czyżby Biblioteka Narodowa Cypru marginalizowała Stagirytę, bo nie był wyspiarzem tak jak Theophilos Korudaleus, lecz Macedończykiem? Dalej - dlaczego jeden "typ" jest printing and typography, a w drugim przypadku mamy do czynienia z typem materiału nazwanym material textual impresso? Dlaczego zdaniem Portugalczyków ich książka ukazała się w języku lv? Co to za temat sciences? Dlaczego Cypryjczycy chwalą swojego komentatora za zaangażowanie na Bałkanach, podczas gdy książka, jak widać, ukazała się w Wenecji? Dlaczego Biblioteka Cypryjska nie potrafiła skopiować skądś sensownego opisu tej pozycji, która zwyczajnie występuje pod tytułem ujednoliconym Eisodos physikes…? Pytania można mnożyć, jedno wszakże wydaje się naprawdę ważne: europejskie biblioteki poznały już (i z powodzeniem stosują) inny sposób prezentacji książki w Internecie niż wyemitowanie słabej reprodukcji strony tytułowej. Czy ktoś z Hagi mógłby wysłać wszystkim partnerom Europeany e-maila, w którym przypomniano by, co to za sposób? [10] ŚLASKA, K., dz. cyt., s. 88. |
| |||