ebib 
Nr 3/2009 (103), Architektura i wystrój wnętrz w bibliotekach. Artykuł
 poprzedni artykuł następny artykuł   

 


Henryk Hollender
Wyższa Szkoła Handlu i Prawa im. Ryszarda Łazarskiego w Warszawie

Tezy o architekturze bibliotek




Staliśmy się potęgą w zakresie budownictwa bibliotecznego. Jest wiele interesujących realizacji o różnej skali, jest dyskurs w czasopismach architektonicznych oraz bibliotekarskich, jest nawet pewien rezonans społeczny. Warto wiedzieć, jakie to wszystko ma znaczenie. Może wszak być na uczelni wydajny system biblioteczno-informacyjny z biblioteką główną i jedyną, może być z biblioteką główną i filiami, może być z wieloma równorzędnymi bibliotekami dziedzinowymi, możliwe są rozwiązania pośrednie. Zdarza się pierwszorzędna uczelnia z biblioteką taką sobie i wspaniała biblioteka (w sensie budynku i zakresu usług), która zdobi uczelnię słabą. Nie wiadomo dokładnie, czy i jak ta słaba staje się lepsza dzięki bibliotece. Jeśli trzeba zabiegać o lepszy budynek, to głównie dlatego, że stanie w miejscu jest w służbach informacyjnych krokiem wstecz, a z cofania się na pewno nie wyniknie nic dobrego.

Związki projektowania i zarządzania są silne, ale nie absolutne. W jednym wnętrzu można przecież rozmaicie pracować; można też przenieść się do gmachu opartego na zupełnie innych założeniach niż poprzedni - i zarządzać po staremu. I gmach nam na to pozwoli. Takie historie zdarzają się codziennie.

Co więcej, miło jest pomyśleć, że dostaniemy nowy budynek i wreszcie się zmodernizujemy. I oczywiście budynek w tym pomaga… trochę. Zwłaszcza sprzyjają zmianom zasadnicze, globalne decyzje, takie jak wprowadzenie wolnego dostępu do zbiorów czy zamiana oddziałów na zespoły zadaniowe. Ale równie dobre jest myślenie o gmachu jako podsumowaniu, a nie zainicjowaniu przemian. Najpierw żmudna, wieloetapowa modernizacja systemu biblioteczno-informacyjnego, a potem dopiero wielka inwestycja budowlana. Wybierając taką kolejność - trochę z konieczności ekonomicznej, a trochę właśnie po to, by nowy budynek nie stał się skorupą dla starych struktur - Uniwersytet Humboldta w zdumiewający sposób antycypował takie globalne zjawiska, jak kurczenie się funduszy publicznych i ograniczenie niektórych tradycyjnych funkcji biblioteki akademickiej wobec powszechnej elektronizacji zasobów. A przecież, w dużym stopniu wbrew europejskiej tradycji, wystawił gmach okazały, z gigantyczną otwartą przestrzenią, w której czytelnicy spotkają się z książkami, ze sobą nawzajem i ze swoimi przewodnikami po świecie informacji. Otworzy on podwoje jesienią bieżącego roku, na dwóchsetlecie uczelni.

Co więcej, żądanie, by budynek był projektowany dokładnie "pod" określony styl zarządzania czy zakres usług, to ślepa uliczka; nie będziemy się przecież budować co dekadę. Budynek powinien być na tyle elastyczny, by odpowiadać różnym stylom zarządzania, no bo te się zmieniają i zmieniać muszą. I w pewnym sensie każdy budynek taki jest. Użytkownicy mogą się odnaleźć w różnych wnętrzach, bibliotekarze z różnych szkół - również. Coś tam wymyślamy, nadajemy temu nazwy, utrwalamy je w publikacjach, a użytkownicy (mieszkańcy i goście) na ogół tego nie zauważają, tylko stwarzają sobie w narzuconym im wnętrzu swój własny świat. Czasem trochę się buntując, czasem przyjmując skwapliwie, że to wszystko jest takie właśnie dla nich, ale nigdy nie patrząc na budynek oczyma projektanta. I oczyma współprojektującego bibliotekarza - także nie.

Każdy budynek ma swoją funkcjonalność i swoją estetykę. Bibliotekarz działa na niwie estetyki wówczas, gdy urządza gmach w tym zakresie, w jakim go nie urządził architekt. Czyli prawie nie działa, a jak działa, to na ogół szpeci, bo nie zna zasad estetyki i ergonomii. Nigdzie go tego nie uczą, a książka drukowana, gotowy wzorzec proporcji, przejrzystości i ładu, na żadnych studiach, z bibliotekoznawstwem na czele, nie jest opisywana w taki sposób i bibliotekarze z niej jako z wzorca nie korzystają. A innych wzorców nie widać; jeśli nawet biblioteka ma jakąś stylowość architektoniczną, to z reguły nie ma stylu komunikacji wizualnej. Szkoda, bo przeciętny użytkownik widzi bardzo niewiele; nie myśli o tym, jak budynek wygląda, czy jest funkcjonalny i co symbolizuje; myśli raczej, czy dostanie książkę i o której godzinie i już biegnie do swoich spraw. Trzeba komunikatu o wielkiej wyrazistości i kulturze, żeby dotrzeć do czytelnika, a równocześnie nie robić mu w głowie chaosu, bo ma on do tej swojej głowy pełne prawo, bez względu na to, ile ona jest warta.

W polskim piśmiennictwie poświęconym budynkom bibliotecznym, odzwierciedlającym jakoś tam świadomość zawodową bibliotekarzy, dominuje wątek otwartości. Podobają nam się chyba biblioteki, które dają możliwość spotkania z wieloma typami dokumentów i zapisów oraz mieszania różnych kategorii użytkowników (przy utrzymaniu odrębności ich przywilejów, które w bibliotece naukowej na ogół nie mogą być ujednolicone, choć nie ma przepisu, którego nie warto byłoby raz na pewien czas poddać małej wentylacji). O otwartości pracowni bibliotecznych słyszymy o wiele mniej. Na przykład o pracy w dużych halach, co uprościłoby transport wewnętrzny i wzmocniłoby menadżerską superwizję, albo o pokazaniu użytkownikom, jak pracują bibliotekarze niezaangażowani bezpośrednio w ich obsługę. Nie, tego to już byśmy raczej nie chcieli. Nawet zwykły wolny dostęp co pewien czas powraca jako "rozwiązanie kontrowersyjne".

Tymczasem wolny dostęp mógł być sobie "rozwiązaniem kontrowersyjnym" dwadzieścia lub trzydzieści lat temu, ale teraz już nie może. Biblioteka, która go nie ma, aż się prosi, żeby wójt czy rektor ją zamknął, wywieszając na drzwiach tabliczkę, że dostarczaniem lektur zajmuje się firma Google, Inc. z małym wsparciem księgarń, wydawców i entuzjastów od cyfryzacji. Wolny dostęp, sale pracy grupowej i indywidualnej, możliwość mieszania typów dokumentów i trybów pracy, plus zgrabny biurowiec dla tych, którzy nie pracują w domu ani nie zostali outsourceowani - to jest siła i racja istnienia dzisiejszej książnicy i jej gmachu (który dodatkowo pełni pewne funkcje rytualne, np. tworzy symbol kampusu, wizytówkę gminy itp. - nie zamierzamy tego lekceważyć).

Ale wolnego dostępu w naszym piśmiennictwie prawie nie ma; doświadczenie nie zostało "przepracowane" ani zinternalizowane. Przecież nie chodzi tu o rozłożenie książek na dostępnych półkach, tylko o stworzenie układu, w którym można z sensem prowadzić wyszukiwania. Tak, to też jest zagadnienie dla architekta! Użytkownik nie może znajdować pod jedną sygnaturą pięćdziesięciu czy dwustu książek, tak jak mu się to powszechnie zdarza, kiedy do rozstawienia książek stosuje się skrócone tablice UKD albo "Klasyfikacji Systematycznej" (masło maślane) Uniwersytetu Gdańskiego. To znaczy może, ale nie o to chodzi, bo przy takiej masówce książki sąsiadują ze sobą ze względu na kryteria formalne, a nie treściowe i usatysfakcjonowana jest tylko taka osoba, która szukała konkretnej pozycji i nie oczekiwała, że coś tam znajdzie albo czegoś się dowie "przy okazji". Jasne, że znaleźć samodzielnie zamiennik potrzebuje tylko pewien odsetek czytelników, a zadumać się nad strukturą wiedzy - jakieś śladowe ilości, ale myśmy chyba obiecywali sobie, że obsłużymy zarówno mainstream, jak i elity i będziemy stwarzali drożność pomiędzy różnymi grupami kompetencyjnymi, czyż nie? Oś "klasyfikacja - wolny dostęp - postać przestrzeni bibliotecznej" jest zupełnie nieobsłużona przez polskie piśmiennictwo bibliotekoznawcze; nie penetrują tego ani młodzi naukowcy, ani specjaliści od taksonomii.

Poza tym wolny dostęp wcale się u nas nie przyjął jako standard. Powinniśmy rozumieć stare książnice w renomowanych uczelniach, które nie porzucą swoich siedzib, by uzyskać gmach z wolnym dostępem, ale nowy uniwersytet z nową biblioteką w miejsce żadnej, który większość zbiorów zamknął w magazynie, to musi mieć prawdziwie zaawansowany program publikacji wtórników w Internecie! Inaczej nie sposób zrozumieć, że w coś takiego zainwestowano. A tu się bez żenady otwiera jedna i druga biblioteka bez wolnego dostępu, główna, wydziałowa, gminna, i jeszcze urządza na inaugurację nieodzowną konferencję o przyszłości bibliotek, społeczeństwie informacyjnym, dwudziestym pierwszym wieku itp.

W dodatku mamy wielu bibliotekarzy, którym się wolny dostęp wcale nie podoba, tylko siedzą cicho, bo się boją większości. Niektórzy z nich nie dowiedzieli się nigdy niczego ciekawego o tym układzie, no to go nie polubili. Inni posłuchali tych specjalistów, którym wolny dostęp psuł paradygmat dostępu poprzez metadane i tylko metadane; na końcu procedury on-line musiało być przewidywane jakieś pobranie fizycznego egzemplarza, ale o tym się prawie nie mówiło, bo to nie była szlachetna specjalność w zakresie "języków informacyjno-wyszukiwawczych". Ten paradygmat upadł wraz z powszechną dostępnością penetracji pełnotekstowej; dzisiejsza obecność w bazach danych dokumentów cyfrowych jest bliższa wolnemu dostępowi niż światowi tezaurusów. Ale przeciwko wolnemu dostępowi przemawiają i inne czynniki - z jednej strony swoista agorafobia, silnie obecna w naszej kulturze przestrzeni grodzonej, z drugiej - racjonalny przecież lęk przed wandalizmem i nieładem. I jeszcze upodobanie do racjonalnego i przewidywalnego świata robotów.

No to mamy jedną taką machinę - Bibliotekę Śląską w Katowicach, piękną i dobrze utrzymaną, ale niezapewniającą tak ścisłego obcowania z książką, jak biblioteki z wolnym dostępem. Być może w większym stopniu biblioteka ta zależy od swojego własnego katalogu, ale przecież jest to zwykły katalog prolibowski, nienukatowski, z nieprzejrzystym systemem dodawania określnika do hasła przedmiotowego i z polszczyzną nie taką bynajmniej, jaką się słyszy na Śląsku, ale taką, jaką mówią w całej Polsce informatycy ("wyszukiwanie proste po słowach, wyszukiwanie proste dokładne"), która za jednym kliknięciem zamienia się w zupełnie już łamaną angielszczyznę. Wersji śląskiej ani niemieckiej nimo, no zgroza. Więc to narzędzie dostępu jest takie sobie, a książki fizycznie daleko. Z drugiej wszakże strony, Biblioteka Śląska dała krajowi wielką regionalną bibliotekę cyfrową, a więc swoje porachunki ze światem pełnych tekstów wyrównała z nawiązką. A zrobotyzowany magazyn, choć miłośnikowi wolnego dostępu może się wydawać odpowiedniejszy dla jakiejś biblioteki składowej, musi przynosić konkretne korzyści. Te jednak nie są szerzej znane, nie było sporu o koncepcję ani intelektualnej konfrontacji Biblioteki Śląskiej z Biblioteką Uniwersytecką w Warszawie, i nadal jedni bibliotekarze wychwalają "otwartość", a drudzy - niepotrzebnie! - siedzą cicho nad swoimi inżynierskimi zabawkami.

Zaś literatura przedmiotu, choć bogata, pozostaje teoretyczna lub turystyczna. Nie ma sporu o zasady obsługi bibliotecznej w III kampusie Uniwersytetu Jagiellońskiego, choć przecież powstają tam gmachy dydaktyczne. Na poznańskim Morasku widzimy typową dla polskiego bibliotekarstwa akademickiego sieczkę bibliotek wydziałowych i instytutowych. Nie powstała biblioteka matematyczno-przyrodniczo-medyczna na warszawskiej Ochocie, choć mówiło się o tym przez pewien czas. Dawno już rozpadła się międzyuczelniana biblioteka akademicka w Lublinie. Kto to wszystko planuje i w oparciu o jakie kryteria czy przykłady? Jakie biblioteki będą za dziesięć lat miały uczelnie, które wciąż jeszcze dysponują dziś budynkami lub wnętrzami bibliotecznymi nieadekwatnymi albo zgoła przypadkowymi? Jaki będzie los bibliotek, jeśli ministerstwo lub kryzys faktycznie wymusi scalanie uczelni? Po jakie rozwiązania sięgną wszystkie nowe "uniwersytety technologiczne" oraz "akademie cła i przedsiębiorczości"?

Jesteśmy na stronie Ministerstwa Nauki i Szkolnictwa Wyższego. Orientacyjne zagadnienia do części ogólnozawodowej egzaminu na bibliotekarza dyplomowanego powiadają: "Podstawowe problemy budownictwa bibliotecznego", "Organizacja przestrzeni bibliotecznej". To dobra zapowiedź, ale kto z PT Członków Komisji konkretnie drąży te zagadnienia w partnerskiej rozmowie z kandydatem? Standardy ministerialne dla informacji naukowej i bibliotekoznawstwa mówią: "Podstawy budownictwa bibliotecznego i wyposażenia bibliotek" i to też brzmi obiecująco. W odniesieniu do studiów drugiego stopnia standardy te każą także uwzględniać "Projektowanie środowiska informacyjnego człowieka" i to zwłaszcza może być dobry zwiastun. Ja tam na studiach miałem wykład z architektury bibliotek, prowadził go śp. dr inż. Jerzy Wierzbicki. A u Państwa kto prowadził?

Kluczowym zagadnieniem jest dla bibliotekarza wpływ budynku na wydajność pracy w bibliotece, jej kulturę organizacyjną, zbiory, usługi itp., i należy powitać z radością liczne poświęcone temu prace. Wciąż jednak brakuje nam podręcznika dla bibliotekarza przygotowującego koncepcje budowy lub przebudowy gmachu. A upominając się o podręcznik, nie mamy na myśli ani dzieła o jakiejś szczególnie pokaźnej objętości, ani pracowitego streszczenia doktryn architektonicznych, ani ogólników na temat "otwartości", "nowoczesności" i "przyjazności", jakimi zwykle częstuje się czytelników zainteresowanych problematyką budynków bibliotecznych. Przeliczniki i wskaźniki, niezbędne w pewnej fazie tak planowania, jak i projektowania, także niestety nie wystarczą. Chodzi nam raczej o rzecz całościową, wiążącą wewnętrzną logistykę biblioteki z jej planem pomieszczeń. Drogi, stacje, węzły; kategorie ludzi i taksonomia materiałów bibliotecznych; relacje społeczne, motywacja i nastrój. Relacje przestrzenne w bibliotece i wokół niej. Bez architektonicznego sztafażu możemy wiele zdziałać, jeśli dobrze rozpoznamy teren i przepływające przezeń strumienie ludzi, materiałów, informacji. I to chyba wszystko na początek. Oględziny wielkich gmachów - owszem, dla wyrobienia gustu i pobudzenia wyobraźni.

Post Scriptum

Otwieram czwarty zeszyt „Bibliotekarza”. Są, są gmachy biblioteczne na terenie Kampusu 600-lecia Odnowienia Uniwersytetu Jagiellońskiego, a nawet jeden z nich służy jako Międzywydziałowa Czytelnia Czasopism, co wydaje się dobrym pomysłem (o międzyuczelnianą bibliotekę kampusową nie zapytamy z nieśmiałości). Jakie zatem koncepcje architektoniczne i funkcjonalne zawarte były w tych projektach? Jasne, że to ważne, że bibliotekę PAT poświęcił Papież i że będzie ona „nowoczesna pod względem architektonicznym”, no bo powstają i takie, których nie poświęcił i które być może przez to wcale nowoczesne nie są. Ale przecież rozmowa toczy się między bibliotekarzami. I czegoś w niej brakuje.

Budynek PAT – domyślamy się – w magazynie zwartym chowa zbiory rzadziej chodzące, a resztę daje do wolnego dostępu. Jak ma się zawartość magazynu kompaktowego do zbiorów w wolnym dostępie? Jedna trzecia? Połowa? I jak się do tego wolnego dostępu mają planowane „czytelnie”? Dużo bym dał za taką informację, bo dopiero ona mówiłaby coś o tym, jak w tym budynku obsłużeni będą użytkownicy.

Biblioteka Wydziału Zarządzania i Komunikacji Społecznej z niekrzyżującymi się drogami i z wolnym dostępem? U nas jest taka maniera, żeby zasadę niekrzyżujących się dróg przedstawiać jako istotne novum, podczas gdy w rzeczywistości stanowi ona rozwiązanie dla biblioteki trójdzielnej, którą biblioteka z wolnym dostępem z definicji nie jest. W wolnym dostępie krzyżują się wszyscy ze wszystkimi, tylko gabinetowi bibliotekarze nigdy się tam nie zapuszczają, krzyżując się między sobą na biurkach, przy kawusi i ciachach. Co to znaczy, że w budynku wolny dostęp będzie „możliwy”? Będzie czy nie? Następne pytanie: wolny dostęp i czytelnie, jakie czytelnie? A wolny dostęp i elastyczność budynku – co to za związek, przecież magazyn udało się otworzyć nawet w budynku tak nieelastycznym jak londyński Senate House. No i te niezdeterminowane „z góry” funkcje pomieszczeń, czyli co – radosna improwizacja w czasie przeprowadzki?

Ależ skąd, biblioteka się przeprowadziła i oglądamy jej zdjęcia: pomieszczenia wyglądają na planowo urządzone, jedna ze stref określona jest jako „czytelnia”, widzimy dużo przesympatycznego wolnego dostępu. „Funkcja niezdeterminowana” oznacza w takim razie „nieokreślona raz na zawsze” i kamień spada nam z serca, jeśli chodzi o praktykę. Uwolnienie teorii od bełkotu jest jednak najwyraźniej ponad czyjekolwiek siły.



Rozszerzona wersja niniejszego artykułu jest przygotowywana dla miesięcznika "Bibliotekarz".

 Początek strony



Tezy o architekturze bibliotek / Henryk Hollender// W: Biuletyn EBIB [Dokument elektroniczny] / red. naczelny Bożena Bednarek-Michalska - Nr 3/2009 (103) kwiecień. - Czasopismo elektroniczne. - [Warszawa] : Stowarzyszenie Bibliotekarzy Polskich KWE, 2010. - Tryb dostępu: http://www.ebib.info/2010/103/a.php?hollender. - Tyt. z pierwszego ekranu. - ISSN 1507-7187