ebib 
Nr 5/2008 (96), Wydawcy a biblioteki - problemy. Artykuł
 poprzedni artykuł następny artykuł   

 


Peter Suber
Research Professor of Philosophy at Earlham College

Równe prawa dla autorów i wydawców


Autorzy, którzy chcą stosować zasady Open Access do swoich publikacji, nie muszą wykorzystywać wszystkich praw autorskich jakie im przysługują, a wydawcy nie muszą ich wszystkich przejmować. Daje to nadzieję osiągnięcia pewnej równowagi, która zagwarantuje, że potrzeby obu stron zostaną zaspokojone. Ale nawet jeśli po obu stronach będzie dobra wola, taki korzystny dla obu stron kompromis może być niemożliwy do osiągnięcia. Pomimo tego, że każda ze stron może pójść na znaczne ustępstwa, to i tak nie uzyska wszystkiego, czego chce.

W maju miały miejsce dwa wydarzenia, które mogły zakłócić równowagę pomiędzy prawami autorów i wydawców. Pierwsze z nich miało miejsce, kiedy kilkanaście uczelni przyjęło "załącznik autorski", aby wprowadzić pewne zmiany do standardowych umów dotyczących praw autorskich zawieranych przez wydawców, a także, gdy dwie organizacje o charakterze niezarobkowym wniosły uzupełnienia do swoich załączników autorskich. Drugie wydarzenie to przyjęcie przez grupę wydawców raportu mówiącego o tym, jak osiągnąć taką równowagę. Nic dziwnego, że obie te grupy inaczej widzą kompromis. Omówię oba te stanowiska.

Załączniki autorskie

"Załącznik autorski" to dokument przygotowany przez prawników, który autorzy podpisują i dołączają do standardowej umowy o przeniesieniu praw autorskich przygotowanej przez wydawcę. Załącznik ten wprowadza szereg zmian do umowy zawieranej z wydawcą pozwalających autorom zachować niektóre z tych praw, które standardowa umowa przyznałaby wydawcy. Ponieważ jest to tylko propozycja zmian do umowy, wydawca może ją przyjąć albo odrzucić.

Chodzi o to, że większość autorów nie zna dobrze prawa autorskiego i przeraża ich, że mają negocjować z wydawcą warunki umowy. Częściej autorzy są gotowi rozpocząć negocjacje i wystąpić ze swoimi sensownymi żądaniami, jeśli tylko mogą wcześniej złożyć pisemny wniosek przygotowany przez prawnika promujący ideę open access. Dodatkową korzyścią jest to, że w przypadku gdy któryś załącznik znajdzie zwolenników wśród przedstawicieli instytucji, autorzy, którzy chcą zastosować zmiany sformułowane w takim załączniku mają lepszą pozycję przetargową.

Problemem, którego nie rozwiąże załącznik autorski jest obawa autora, że jego prośba o zmianę warunków umowy spowoduje, że wydawcy będą odrzucać już wcześniej zaakceptowane teksty. Nie słyszałem jednak o żadnym takim przypadku. Według mnie obawy są bezpodstawne, a prośba taka nigdy nie zaszkodzi.

Około 70% tak zwanych "zielonych" czasopism rozprowadzanych w prenumeracie ["zielone" to te czasopisma, które dają autorom zielone światło dla auto-archiwizacji - przyp.tłum.], które już dają pełną zgodę na archiwizowanie postprintów, nie potrzebuje załączników autorskich. Są one jednak potrzebne (lub też ich odpowiedniki, czyli indywidualnie prośby lub negocjacje) w przypadku 30% "niezielonych" czasopism. Załączniki mogą się przydać także tym 70% "zielonych" czasopism, nawet wtedy, gdy nie są bezwzględnie konieczne, gdyż mogą zapewnić stałą podstawę prawną dla OA w przypadku, gdy zmienią się zasady udostępniania tego czasopisma. Mogę też być pomocne, gdy "zielonkawe" czasopisma nie są dostatecznie "zielone", na przykład wtedy gdy zakazują one deponowania tekstów w określonych repozytoriach, narzucają opłaty lub wprowadzają embargo na auto-archiwizowanie lub też ograniczają prawo do ponownego użytku.

Stosuje się wiele załączników autorskich. Te najbardziej znaczące opracowane zostały przez: SPARC (maj 2005), MIT (styczeń 2006), Science Commons (czerwiec 2006), OhioLINK (sierpień 2006), SURF-JISC (październik 2006) oraz Committee on Institutional Cooperation (luty 2007).

Committee on Institutional Cooperation (CIC) to konsorcjum 12. uczelni popierających ruch Open Access. Są to: Chicago, Illinois w Chicago, Illinois w Urbana-Champaign, Indiana, Iowa, Michigan, Michigan State, Minnesota, Northwestern, Ohio State, Pennsylvania State oraz Purdue. Ci, którzy nie są związani z tymi uczelniami mogą najlepiej je znać jako grupę popierającą pierwszy otwarty list rektorów wyrażający poparcie dla ustawy FRPAA (Federal Research Public Access Act) w lipcu 2006 r. ( http://www.cic.uiuc.edu/groups/CICMembers/archive/documents/FRPAAletterFinal7-24-06.pdf; http://www.earlham.edu/~peters/fos/2006_07_23_fosblogarchive.html#115410553065836511). List wystosowany przez CIC, podpisany przez 25. rektorów, wywołał lawinę podobnych listów, które podpisały 132 osoby (http://www.arl.org/sparc/advocacy/frpaa/institutions.html).

Na początku 2007 r. rektorzy konsorcjum CIC napisali oświadczenie popierające inicjatywę OA, a także projekt załącznika autorskiego i rozesłali je do swoich członków. Ostateczna wersja została opublikowana 17 maja 2007 r. ( http://www.cic.uiuc.edu/programs/CenterForLibraryInitiatives/Archive/Report/CICAuthRtsFINAL16May07.pdf).

Zgodnie z załącznikiem autorskim opracowanym przez CIC autorzy zachowują następujące prawa: (1) niewyłączne prawo do tworzenia i wykorzystywania prac pochodnych, nawet w celu przyszłej ich publikacji, (2) niewyłączne prawo do auto-archiwizowania opublikowanego tekstu po sześciu miesiącach od daty opublikowania, w dowolnym repozytorium oraz (3) niewyłączne prawo przysługujące instytucji macierzystej autora do wykorzystania pracy oraz kopiowania jej do użytku przez instytucję w dowolnym celu.

Moim zdaniem, z rzeczy istotnych pominięto tylko niewyłączne prawo "natychmiastowego" dostępu w trybie open access do ostatecznej wersji zrecenzowanego rękopisu autora (a nie wydania opublikowanego).

Instytucje członkowskie CIC zaczęły przyjmować załącznik jeszcze zanim konsorcjum zatwierdziło go w ostatecznym brzmieniu. University of Illinois w Urbana-Champaign przyjął go 3 maja ( http://www.earlham.edu/~peters/fos/2007_04_29_fosblogarchive.html#6719329393451763057). University of Minnesota przyjął go 3 maja
(http://www.earlham.edu/~peters/fos/2007_04_29_fosblogarchive.html#5084801442985224609). University of Wisconsin w Madison przyjął go 7 maja. ( http://www.earlham.edu/~peters/fos/2007_05_06_fosblogarchive.html#7597227913146450560). Równocześnie Uniwersytet Wisconsin wzmocnił brzmienie załącznika, dodając fragment mówiący o tym, że wydawca aprobuje załącznik drukując artykuł. Pozostałe instytucje członkowskie CIC mogą wkrótce wystąpić na drogę sądową, a może nawet niektóre już to zrobiły bez rozgłosu.

Nowością jest to, że uczelnie popierają załącznik autorski. Jest to wyraźny sygnał, że instytucje wyrażają poparcie dla inicjatywy OA i chcą, aby autorzy auto-archiwizowali swoje teksty. Mam nadzieję, że jest to też sygnałem, że same instytucje są gotowe zrobić jeszcze więcej w tym kierunku.

Nie słyszałem, żeby jakaś uczelnia "wymagała", aby na jej wydziale stosowano załącznik. Na przykład w Wisconsin University jedynie zachęcają do stosowania go. Forma zachęty może być różna, czy będzie to jedynie teoretyczna zachęta w postaci uchwały podjętej przez Senat Wydziału, czy zachęta będzie też dotyczyć poszczególnych, konkretnych przypadków. Tak czy owak, czy uczelnie przyjmujące załącznik będą uznawać jakiekolwiek wyjątki? Czy będą zalecać stosowanie załączników w przypadku 70% zielonych czasopism nie stosujących się do zasad open access, które to już zezwalają na archiwizowanie postprintów? Jak uczelnie będą popierać swoich wykładowców w tej nierozstrzygniętej grze pomiędzy wydawcą a pracownikiem naukowym?

Ważniejsze pytanie to, jakie jeszcze kroki podejmą uczelnie w celu zachęcenia do archiwizowania na zasadach OA? Jeśli zdecydują się na przyjęcie załącznika autorskiego, to powinni także przyjąć zasadę, zgodnie z którą wymagane jest archiwizowanie w modelu OA. Jeśli wydanie zgody na to nie jest problemem (bo wydawcy już się na to godzą), to jak instytucje dopilnują, żeby postprinty artykułów ich pracowników naukowych były rzeczywiście archiwizowane.

Około 30 uniwersytetów, wydziałów, laboratoriów na całym świecie nakazuje lub zachęca archiwizowanie w modelu OA. Żadna z tych instytucji nie musiała podejmować wstępnego kroku, czyli przyjęcia załącznika autorskiego. Widać z tego, że samo wydanie zgody nie jest prawdziwą przeszkodą, nawet jeśli w kilku przypadkach jest to problematyczne. Problem ten warto rozwiązywać, ale należy pamiętać, że jest to tylko środek w dążeniu do celu, jakim jest OA. Uczelnie, które przyjmują załącznik autorski idą w dobrym kierunku, ale muszą te prace kontynuować. Sama zgoda na OA to nie wszystko.

Jeszcze nie wiadomo, jak instytucje, które przyjęły załączniki będą dalej nad nimi pracować, ale jak dotąd, sprawy mają się dobrze. Gdyby tylko jedna uczelnia przyjęła załącznik, to wydawcy mogliby nie zgodzić się na warunki zawarte w tym załączniku lub nawet odmówić publikacji artykułów napisanych przez pracowników naukowych danej uczelni. Ale ponieważ coraz więcej uczelni przystaje na ten pomysł, coraz więcej wydawców uwzględnia te załączniki. Inne uczelnie powinny iść w ślady Illinois, Minnesoty czy Wisconsin i tak jak one stworzyć "masę krytyczną".

Działania nie zakończyły się jednak w maju 2007 r. Tego samego dnia, kiedy konsorcjum CIC ogłosiło ostateczną wersję swojego załącznika, SPARC oraz Science Commons (SC) podały do publicznej wiadomości, że prowadziły prace nad integrowaniem opracowanych przez siebie załączników, poszerzaniem ich treści, a także udostępniły narzędzie on-line umożliwiające tworzenie wersji załączników dostosowanych do potrzeb klienta (https://mx2.arl.org/Lists/SPARC-OAForum/Message/3767.html; http://www.earlham.edu/~peters/fos/2007_05_13_fosblogarchive.html#2651196000168775653). SPARC i SC oferują teraz cztery zintegrowane załączniki, dostosowane do potrzeb autorów. Narzędzie on-line "Addendum Engine" umożliwia wybór najlepszego dla danego autora załącznika oraz wydrukowanie go z wpisaną już informacją o danym artykule i o wydawcy.

Jeden z tych czterech załączników był już wcześniej opracowany przez MIT w styczniu 2006 r. Pozostałe to trzy załączniki opublikowane przez Science Commons w czerwcu 2006 r., a jeden z nich został zmodyfikowany i uzupełniony o treści pochodzące z załącznika opracowanego przez SPARC z marca 2005 r. Wszystkie wspólne załączniki SPARC-SC pozwalają autorom na zachowanie prawa do tworzenia, użytkowania i rozpowszechniania dzieł pochodnych. Dla wygody autorów i użytkowników stosowana jest licencja Creative Commons (atrybucja, użycie niekomercyjne). Dopuszcza się też natychmiastowe auto-archiwizowanie opublikowanej wersji artykułu oraz zrecenzowanego rękopisu i tylko późniejsze auto-archiwizowanie opublikowanej już wcześniej wersji.

The Scholar's Copyright Addendum Engine (http://scholars.sciencecommons.org).

Nowe narzędzie Addendum Engine powinno ułatwić autorom użycie załącznika, niezależnie od tego, czy ich macierzyste uczelnie trzymają się swojej decyzji. Równocześnie ułatwia to uczelniom przyjęcie załącznika, gdyż dzięki narzędziom on-line (które można instalować w lokalnym hoście) autorzy mają łatwiejsze zadanie.

Uważam, że każdy z tych załączników spełnia wszelkie potrzeby wydawcy, chociaż nie wszyscy się z tym zgodzą. Jedyną formalną odpowiedzią wydawcy na którykolwiek z załączników, z jaką się spotkałem, jest wspólne oświadczenie ALPSP-STM wydane w odpowiedzi na załącznik MIT (27 czerwca 2006 r.), w którym wydawcy stwierdzili, że To, iż autorzy sami udostępniają publicznie swoje artykuły (w jakiejkolwiek wersji) zaraz po opublikowaniu ich może stanowić konkurencję dla samego czasopisma. Ale nawet takie stanowisko, które może bardziej służyć wydawcom niż tego potrzebują współgra z załącznikiem CIC (http://www.stm-assoc.org/documents-statements-public-co/;
http://www.earlham.edu/~peters/fos/2006_06_25_fosblogarchive.html#115141623437546777).

Przyjmując załącznik, uczelnie mogą dowolnie formułować tekst przeznaczony dla swoich wykładowców. Według mnie, powinien on brzmieć następująco: Publikując artykuł naukowy pamiętaj, że liczy się nie tylko prestiż tego czasopisma, w którym publikujesz. Przynajmniej równie ważne jest to, jaki dostęp do niego mają czytelnicy. Obie te sprawy zajmują naszą uwagę. Chcemy, żebyście zawsze otrzymywali zgodę na publikowanie w dobrych czasopismach. Mówi to między innymi o tym, że jesteście dobrzy. Ale chcemy także, żeby wyniki waszej pracy były dostępne dla wszystkich, którzy są nimi zainteresowani, oraz żeby były wykorzystywane przez tych, którzy mogą z nich zrobić użytek. Aby tak się stało, wasze artykuły mogłyby ukazywać się w dobrych czasopismach Open Access lub w dobrych czasopismach tradycyjnych czy też tych, które nie stosują zasad OA, a pozwalają na to autorom, na przykład poprzez zamieszczanie tekstów w naszym repozytorium instytucjonalnym. Udowadnianie, że jest się dobrym jest najmniej istotnym powodem stosowania przez nas zasady "publikuj albo giń". Najistotniejszym powodem jest dzielenie się rezultatami swojej pracy naukowej prowadzonej w tej instytucji z każdym kto może odnieść z niej korzyści.

Wydawcy przedstawiają swoje stanowisko dotyczące poszukiwania równowagi między prawami autorów i wydawców.

Tymczasem 9 maja trzy stowarzyszenia wydawców opublikowały swoje stanowisko w raporcie zatytułowanym Prawa autorów i wydawców dotyczące prac naukowych: odpowiednia równowaga. Te trzy grupy to: ALPSP (Association of Learned and Professional Society Publishers, AAP/PSP (Association of American Publishers/Professional/Scholarly Publishing, oraz STM (International Association of Scientific, Technical and Medical Publishers).

Dla uproszczenia, autorów tego dokumentu będę dalej nazywał "wydawcami". Powinno to być jednak oczywiste dla każdego, że nie wszyscy wydawcy podzielają poglądy przedstawione w tym dokumencie (chyba nawet nie wszyscy z tych, którzy należą do stowarzyszeń ALPSP, AAP/PSP lub STM).

Sednem tego dokumentu są dwa stwierdzenia, jedno dotyczy praw autora, a drugie praw wydawcy:

1. Autorzy prac naukowych oraz ich macierzyste instytucje powinni móc wykorzystywać i udostępniać publicznie tworzone przez siebie treści … dla wewnętrznych instytucjonalnych [,] niekomercyjnych badawczo-naukowych celów; a także…

2. Wydawcy powinni móc określić, kiedy i w jakiej formie ukaże się oficjalnie zapis danej publikacji, oraz móc czerpać korzyści dochodowe z tej publikacji i z otwartego udostępniania jej (ostatecznie opublikowanego artykułu), a także z dalszego rozpowszechniania i udostępniania w uznaniu wartości dostarczonych przez nie usług.

Zdaje się, że pierwsze stwierdzenie dotyczące praw autora mówi o tym, że bezpłatny dostęp on-line powinien odnosić się tylko do macierzystej instytucji autora, nie jestem jednak tego pewien. Czy przymiotnik "wewnętrznych" odnosi się tylko do wyrazu bezpośrednio następującego po nim, czy też do wszystkich słów, które po nim następują, aż do średnika? W pierwszym przypadku stwierdzenie to pozwoliłoby na wykorzystywanie postprintów OA do niekomercyjnych prac naukowych, niezależnie od tego czy powstają one w macierzystej instytucji danego autora, czy też poza nią, co jest to dobre. Potrzeby autorów są co najmniej takie, a archiwizowanie w otwartych archiwach spełnia je. W drugim przypadku archiwizowane artykuły byłyby dostępne tylko w instytucji macierzystej autora. Oznaczałoby to koniec archiwizowania w otwartych archiwach, które zakłada, że treść prac ma być dostępna dla każdego użytkownika z każdego miejsca. Jeśli wydawcy chcieli ograniczyć wolny dostęp, tak aby był on możliwy jedynie za pośrednictwem instytucji macierzystej autora, to takie stanowisko jest jednostronne, nieodpowiednie, i oznacza to wycofanie się z wydawania zezwoleń na publiczne udostępnianie w repozytorium instytucjonalnym, które to zezwolenie większość wydawców już wydaje.

Zdanie z komunikatu prasowego w pewnym stopniu przemawia za pierwszą interpretacją przez to, że po wyrazie "instytucjonalnych" jest przecinek, natomiast zdanie zamieszczone w raporcie w pewnym stopniu przemawia za drugą wersją gdyż przecinek ten został pominięty.

Na kilku listach dyskusyjnych stwierdzenie to interpretowano w ten drugi sposób, i na tych samych listach wydawcy nie wyrażali sprzeciwu. Wygląda więc na to, że wydawcy rzeczywiście chcieli ograniczyć wolny dostęp tak, aby był on możliwy tylko poprzez macierzystą instytucję autora.

Co takie stanowisko oznacza dla wydawców? Pytanie to nasuwa się, ponieważ większość z tych wydawców zezwala na archiwizowanie w otwartych archiwach bez ograniczeń czasowych, bez opłat, bez konieczności składania specjalnych wniosków i bez ograniczeń jeśli chodzi o zakres. Stanowisko przyjęte w raporcie ogłoszonym przez wydawców koliduje z opracowanymi przez nich umowami dotyczącymi przeniesienia praw autorskich.

Ta zasadnicza różnica może wynikać z tego, że wydawcy zgodzili się wcześniej na auto-archiwizowanie, nie wiedząc dokładnie, w co wchodzą, a teraz zastanawiają się nad sposobem rezygnacji. (To znaczy nie docenili oni możliwości interoperacyjnych inicjatywy Open Access i nie przewidzieli możliwości wyszukiwawczych, jakie mają Google, Yahoo, Microsoft oraz Scirus, nie mówiąc o tym że obowiązek archiwizowania nakładają organizacje rządowe oraz uczelnie finansujące dany projekt). Raport ten może być dla nich pierwszym krokiem do stworzenia nowego standardu, w którym zgoda na auto-archiwizowanie byłaby tylko przyzwoleniem na udostępnianie pracy wyłącznie w ramach instytucji macierzystej autora. Być może nie mają oni zamiaru wycofywać się, ale czują, że muszą ustąpić wobec narastających dyskusji o prawach autorów, m.in. tej, którą zainicjowały coraz liczniej przyjmowane załączniki autorskie. W końcu mogą oni zweryfikować swoje umowy dotyczące praw autorskich, aby dostosować je do założeń raportu, bo mogłyby one blokować prowadzenie prac naukowych, marginalizować rolę autorów oraz powodować zmniejszenie liczby składanych prac. Mogą oni też zweryfikować raport, tak aby dostosować go do swoich umów autorskich, co prawdopodobnie traktowaliby jako ustępstwo wobec autorów. Dopóki jednak nie zdecydują się na żaden krok, trudno określić ich prawdziwe stanowisko.

Wydawcy nawet nie przyjmują do wiadomości, że istnieje rozbieżność pomiędzy raportem a powszechnie przyznawaną zgodą na nieograniczone archiwizowanie postprintów. We fragmencie raportu odnoszącym się do zgody na auto-archiwizowanie piszą oni: zważywszy na to, że strategia dotycząca praw autorskich przyjęta przez większość wydawców czasopism naukowych jest przychylna dla naukowców, nasuwa się następne pytanie, czy można jeszcze czegoś więcej wymagać od wydawców, aby wyjść na przeciw potrzebom nauczycieli i uczelni akademickich. Jeśli wydawcy rzeczywiście przyznają zgodę na nieograniczone auto-archiwizowanie, to faktycznie autorzy nie muszą już nic więcej potrzebować. Ale jeśli wydawcy usuwają z umowy jej sedno, wtedy potrzeby autorów są o wiele większe.

Dla autorów ważne jest to, że, jak wykazała ankieta, około 93% czasopism niepublikujących na zasadach open access zezwala obecnie na archiwizowanie preprintów bez żadnych ograniczeń instytucjonalnych czy też geograficznych, a około 70% zezwala na równie nieograniczone archiwizowanie postprintów. Naszym zadaniem jest upewnić się, czy autorzy mają świadomość, że auto-archiwizowanie jest łatwe, zgodne z prawem, korzystne i że jest okazją, z której powinni skorzystać właśnie oni.

Proszę zauważyć, że raport ten ogranicza też wolny dostęp do niekomercyjnego użytku. Chociaż często przekonywałem że naukowcy powinni zezwalać na wielokrotne, komercyjne wykorzystywanie swoich prac, to wydawcy nie powinni zezwalać na to w stosunku do swoich publikacji. Z drugiej strony, wydawcy muszą tylko ograniczyć komercyjne rozpowszechnianie swoich publikacji, a nie wykorzystywanie tych publikacji przez naukowców, którzy zamierzają użyć je do celów komercyjnych.

Aby pokazać jeszcze inne przyczyny nierównej pozycji wydawcy, musimy przyjrzeć się następnemu stwierdzeniu dotyczącemu praw wydawcy. Niestety, przeanalizowanie składni tych zdań jest jeszcze trudniejsze.

Wydawcy powinni móc określić, kiedy i w jakiej formie ukaże się oficjalna informacja o danej publikacji… Jeśli ukazanie się informacji jest równoznaczne z opublikowaniem artykułu, to określenie tego, "jak" ona się ukazuje, jest tym, co zapytać nas interesuje. Pozostawienie tego wyłącznie wydawcom oznacza rezygnację z poszukiwania równowagi.

Wydawcy powinni móc czerpać korzyści dochodowe z publikacji. Czy "korzyści dochodowe" to coś więcej niż same "dochody"? Wydawcy mają oczywiście prawo do sprzedawania swoich publikacji, co nie budzi kontrowersji. Ale czy wydawcy także roszczą sobie prawo do wszystkich dochodów, jakie każdy może czerpać z publikacji? A co, jeśli zaproponują mi honorarium za wystąpienie na konferencji z racji mojej publikacji? A co jeśli Google będzie indeksował kopie z repozytoriów i zamieści reklamy na stronie wyników wyszukiwań? A co jeśli zalinkuję do jakiejś kopii, nawet do kopii wydawcy, ze strony zamieszczającej reklamy? A co jeśli zespół naukowców pracujących dla przemysłu zapłaci za dostęp, ale wykorzysta zdobytą wiedzę do wyprodukowania czegoś, co ich przedsiębiorstwo sprzeda z zyskiem? Nie twierdzę, że ci wydawcy domagają się wszystkich dochodów, jedynie uważam, że stwierdzenie to wymaga jasnego sprecyzowania.

(…) i z otwartego udostępniania oficjalnego zapisu publikacji (to znaczy tego ostatecznie opublikowanego artykułu)… Co oznacza otwarte udostępnianie oficjalnego zapisu? Co oznaczają korzyści dochodowe z otwartego udostępniania oficjalnego zapisu? Jeśli dotyczy to otwartego dostępu do publikacji, to o jakich dochodach mówią wydawcy?

(…) a także z dalszego rozpowszechniania go i udostępniania w uznaniu wartości dostarczonych przez nie usług. Rozumiem, że wydawcy domagają się dochodów z "dalszego rozpowszechniania i udostępniania" artykułów. Ale czy to "dalsze rozpowszechnianie" oznacza coś więcej niż publikowanie, o którym już była mowa? Jeśli tak, to co w tym się mieści? Auto-archiwizowanie? Jeśli tak, to znowu o jakich dochodach jest mowa?

A co ważniejsze, czy wydawcy twierdzą, że zasługują na te dochody ze względu na wartość dostarczanych przez nich usług? Zdaje się, że tak. Ale pojawiają się tu trzy problemy. Po pierwsze, autorzy, osoby opiniujące i sponsorzy są dostarczycielami cennych usług, które przyczyniają się do zwiększania wartości tego samego produktu końcowego, stąd konkurują oni z wydawcami, którzy roszczą sobie prawo do wyłączności. O tym będę jeszcze dalej mówił. Po drugie, znaczna część dochodów wydawców nie pochodzi z wartości dodanej ich produktów, ale z podwyżki cen, możliwej dzięki sile monopolu i zaburzeniom na rynku. Ograniczenie ich cen do wartości dodanej oznaczałoby miłą zmianę. I po trzecie, aby strumień dochodów mógł płynąć, wydawcy podejmują wiele kroków, które właściwie powodują spadek wartości produktu końcowego. Jest to, na przykład, ochrona hasła, umieszczanie tekstów w zamkniętych hasłami PDF-ach, skracanie dobrych artykułów tylko dlatego, że są za długie, zamiana dających się przetwarzać danych na niedające się przetwarzać obrazy, zamiana darów na produkty, którymi nie można się dalej dzielić.

Przyjrzyjmy się bliżej temu pierwszemu problemowi. Wydawcy utrzymują, że ponieważ dodają oni wartość do publikacji, to należą im się wyłączne prawa do niej, co w rezultacie pozwala im kontrolować dostęp do publikacji poza instytucją macierzystą jej autora. Jest to powodem nierówności i ma też niekorzystny wpływ na badania naukowe. Wydawcy rzeczywiście dodają wartość, przede wszystkim organizując grupę ochotników, ekspertów, którzy recenzują artykuły. Ale bez względu na to, ile jeszcze będzie form wartości dodanej oferowanych przez wydawców i bez względu na to, jaka będzie ocena ostatecznych korzyści z nich płynących, nie ma wątpliwości, że wydawcy dodają "mniej" wartości do produktu końcowego niż autorzy, którzy prowadzą badania i piszą artykuły, oraz sponsorzy, którzy płacą za prace badawcze. Jeśli w ogóle występują jacyś sponsorzy, to ich pomoc finansowa jest zwykle większa niż koszt publikacji, a czasami nawet tysiące razy większa. Obecnie jest tak, że autorzy i sponsorzy nie otrzymują prawa kontrolowania dostępu do produktu końcowego. W tym dokumencie wydawcy chcą, aby obowiązywał układ, który właśnie im daje prawo kontrolowania dostępu, a nie tym, którzy dodają do produktu większą wartość.

Mamy więc dziwną sytuację, w której wydawcy kontrolują dostęp chociaż wartość dodana ich produktów jest mniejsza niż wartość dodana wniesiona przez autorów lub sponsorów. Dzieje się tak głównie z dwóch powodów. Pierwszy to taki, że wydawcy żądają zwrotu kosztów za swoje usługi, a autorzy i sponsorzy nie. Drugi powód to taki, że wydawcy uważają, iż jedyny sposób otrzymania zwrotu kosztów to kontrolowanie dostępu i pobieranie za niego opłat. Taki jest ich model biznesowy począwszy od epoki druku, kiedy to produkowanie doskonałych kopii dla odbiorców na całym świecie przy zachowaniu zerowych kosztów marginalnych było fizycznie niemożliwe. Ich model biznesowy oparty jest na niedoborze, co w przypadku tekstów cyfrowych dostępnych w sieci jest zawsze sztucznym niedoborem.

Wydawcy nie odwołują się do zasady mówiącej o tym, że dodawanie wartości upoważnia do kontrolowania dostępu. Jeśli by stosowali tę zasadę, wszyscy ci, którzy dodają wartość musieliby także kontrolować dostęp. Nie stosują się też oni do zasady, według której prawo do kontrolowania dostępu mają ci, którzy wnoszą największą wartość dodaną. Jeśli by się do tego stosowali, musieliby mieć silne argumenty za tym, że ich wkład jest większy niż autorów lub sponsorów. Domagają się oni prawa kontrolowania dostępu, ponieważ chcą otrzymać rekompensatę za swoje usługi i wybierają taki model biznesowy, który opiera się ograniczaniu dostępu i na tworzeniu sztucznego niedoboru.

Nawet jeśli nie uważamy, że taka sytuacja jest pokrętna i wymaga zmian, to powinniśmy przynajmniej zauważyć, że stanowisko wydawców nie uwzględnia zasady równowagi. Mowa jest w nim o tym, czego potrzebują i chcą wydawcy, a nie uwzględnia się potrzeb autorów.

Czy wobec tego wydawcy powinni tak jak autorzy i sponsorzy pracować bez finansowej rekompensaty? Wcale tak nie uważam. Wydawcy zasługują na to, aby otrzymywać zapłatę za dodawanie wartości. Ale nie oznacza to, że zasługują na to, aby kontrolować dostęp czy też otrzymywać pakiet wyłącznych praw, który nie dopuszcza inicjatywy OA zainicjowanej przez autorów. Te dodatkowe wymagania wydawców nie wynikają z tego, że wnoszą oni wartość dodaną, ale z modelu biznesowego, który ogranicza dostęp, jest opcjonalny, blokuje działania i jest przestarzały. Zamiast z miejsca twierdzić, że wydawcy wnoszą wartość dodaną i że należy im się za to ustalona przez nich rekompensata finansowa, co oznacza też sztuczne ograniczenie dostępu do wiedzy, uważam, że sprawiedliwiej jest najpierw oświadczyć, że wielu wydawców wnosi wartość dodaną, że wszyscy oni zasługują na odpowiednią rekompensatę finansową i że pozwolenie im na ograniczanie dostępu uniemożliwia sprawiedliwy podział wynagrodzeń, krzywdzi pozostałych autorów i nie sprzyja badaniom naukowym.

W raporcie występują jeszcze inne, mniej istotne stwierdzenia.

Wyłączne prawa stanowią też podstawę prawną dla wydawców do (…) wysuwania roszczeń dotyczących praw autorskich odnośnie plagiatorstwa (…).

Twierdzenie, iż wydawcom potrzebne są wyłączne prawa, aby móc ścigać plagiatorów jest nieścisłe i nieszczere. Po pierwsze, prawa te są rzadko wykorzystywane w tym celu. Za uprawianie plagiatu zwykle karze instytucja macierzysta plagiatora, a nie sąd, czyli regulują to normy społeczne, a nie prawo. Po drugie, jeżeli już wskazane jest oddanie sprawy do sądu, a autorzy nie zezwalają wydawcom żeby sami to robili, wtedy autorzy zachowują prawo korzystania z tego w sposób im odpowiadający. Po trzecie, wielu autorów wolałoby, aby więcej osób czytało i cytowało ich prace i nie pozwalałoby wydawcom na sądowne ściganie plagiatorów, co i tak rzadko jest stosowane. W końcu, jeśli autor złapie plagiatora i wydawca chce rzeczywiście interweniować, to autor może zawsze w takiej sytuacji zlecić wydawcy, aby występował w jego imieniu. Wtedy wydawcy nie muszą nabywać praw po opublikowaniu artykułu, nie musza też mieć wyłącznych praw, nie mówiąc już o ograniczaniu dostępu do prac autorów.

Tak rozumując, można pomylić plagiatorstwo z naruszeniem praw autorskich. Można popełnić plagiat, nie naruszając przy tym praw autorskich (kopiując fragment tekstu w ramach uczciwego użytku i podając, że jest to swój własny tekst) i można naruszyć prawa autorskie nie popełniając plagiatu (kopiując większy fragment tekstu z podaniem źródła/autora). Można też popełnić te dwa wykroczenia (kopiując większy fragment tekstu i podając, że jest to swój własny tekst), ale to nie burzy tego podziału; można popełnić dowolne dwa wykroczenia równocześnie.

Wydawcy niepokoją się, gdyż mogą stracić finansowo na niepotrzebnych podwójnych systemach (gdy instytucje przydzielające środki publiczne nakazują archiwizowanie na zasadach OA prac naukowych finansowanych ze środków publicznych).

Nieszczera jest też argumentacja wydawców, którzy twierdzą, że nakazy archiwizowania na zasadach OA wydawane przez instytucje przydzielające środki publiczne spowodują zbędne dublowanie. Niektórzy wydawcy stosują zasady OA do wybranych publikacji, jeśli są one dostatecznie stare. Ale jest to dalekie od zasady OA stosowanej do praktycznie wszystkich publikacji naukowych finansowanych ze środków publicznych i archiwizowanych w ciągu sześciu miesięcy od daty publikacji. Jeśli stowarzyszenia ALPSP, AAP/PSP i STM twierdzą, że spontaniczne starania podejmowane przez ich członków można porównać z tym, co (na przykład) nakazałaby ustawa FRPAA, wtedy argument dotyczący dublowania miałby sens. Ale wtedy wydawcy muszą przestać twierdzić, że stosowanie OA w publikacjach naukowych finansowanych ze środków publicznych pozbawi ich dochodów, zniszczy ich czasopisma i uniemożliwi recenzowanie artykułów.

Instytucje finansujące, firmy oferujące wyszukiwarki oraz ci, którzy chcą wykorzystywać lub rozpowszechniać artykuły z czasopism w wersji oferowanej przez wydawcę powinni to robić tylko po konsultacjach i na mocy porozumienia z wydawcą (…).

Użycie tutaj słów "wykorzystywać lub rozpowszechniać" jest za daleko posunięte. Osoby trzecie, takie jak czytelnicy, mogą legalnie "wykorzystywać" wersje wydawców na przeróżne sposoby bez żadnych konsultacji ani zgód.

Jeśli pozostawimy samo słowo "rozpowszechniać", będzie to w porządku, ale nie będzie to korzystne dla sponsorów nakazujących archiwizowanie na zasadach OA. Takie nakazy nie odnoszą się do opublikowanej wersji artykułu, jedynie do ostatecznej wersji zrecenzowanego rękopisu autora.

Podumowując, wydawcy twierdzą, że uczciwy użytek dotyczy tylko tego, co jest wydrukowane: są pewne wyjątki i ograniczenia dotyczące przepisów prawa autorskiego, które w pewnych ograniczonych okolicznościach zezwalają na kopiowanie artykułów z czasopism dla pewnych celów, ale (…) te wyjątki, jak dotąd, dotyczą tradycyjnego kopiowania i nie zezwalają na wykorzystywanie takich materiałów poprzez Internet.

Nie jest to prawda. Na przykład amerykański sąd District Court of Nevada orzekł, że firma Google stosowała zasadę uczciwego użytku, indeksując i przechowując w pamięci podręcznej chronione prawem autorskim i dostępne w Internecie informacje przekazane przez Blake'a Field'a (Field contra Google, 2 F. Supp. 2d 1106 (D. Nev. 2006)). Sąd The Ninth Circuit Court of Appeals orzekł, że Arriba stosował zasadę uczciwego użytku pokazując podgląd zdjęć (miniaturek) Kelly'ego, które były chronione prawem autorskim i były dostępne w Internecie, nawet jeśli pokazanie ich w pełnym formacie mogło być wbrew tej zasadzie (Kelly contra Arriba Soft, 280 F.3d 934 (CA9 2002)).

Nawet jeśli wydawcy mogli nie uwzględniać zasady uczciwego użytku, stosując reguły wolności wypowiedzi zamieszczanych przez naukowców w Internecie, to aby zachować równowagę musieliby oni dla przeciwwagi coś jeszcze dodać do koszyka praw autorów.

Nie odpowiedziałem na ważne pytanie, czy można osiągnąć korzystny kompromis, taki który by zaspokoił wszystkie potrzeby autorów i wydawców. Jeszcze nie potrafię na to odpowiedzieć. Wiem, że raport opracowany przez wydawców nie wskazuje, że osiągnięto kompromis. Wydawcy mogą też powiedzieć, że żaden załącznik autorski przedstawiony do tej pory nie uwzględnia tej równowagi. Uczelnie, które przyjmują załącznik autorski przynajmniej próbują dojść do takiego kompromisu, korygując brak równowagi, w sytuacji gdy szala przechyla się na stronę wydawców. W swoim raporcie wydawcy jeszcze bardziej próbują przechylić tę szalę na swoją stronę.

Jeśli wydawcom są rzeczywiście potrzebne prawa, które przypisywane są im w raporcie, to kompromis nie jest możliwy. Najwięcej co możemy zrobić to pójść na wzajemne ustępstwa, które okażą się niewystarczające przynajmniej dla jednej ze stron. Ale jeśli niektóre stwierdzenia przyjęte przez wydawców, takie jak ograniczenie wolnego dostępu poprzez Internet, które byłoby możliwe jedynie z komputerów instytucji macierzystej autora, mają na celu jedynie sondowanie, wtedy możemy mieć jeszcze nadzieję na kompromis. Dużo jest jeszcze do zrobienia. Oczekuję, że wydawcy, którzy przyznają autorom więcej praw niż jest to zagwarantowane w raporcie, wezmą się do konstruktywnej pracy i pokażą, że mogą nadal dobrze prosperować, a może nawet więcej wtedy publikować.

Przekład: Michalina Byra

Przedruk za zgodą autora na licencji CC 2.5 Uznanie autorstwa z czasopisma: Bilgi Dünyasi 2008 nr 9(1), s. 207-224.

 Początek strony



Równe prawa dla autorów i wydawców / Peter Suber// W: Biuletyn EBIB [Dokument elektroniczny] / red. naczelny Bożena Bednarek-Michalska - Nr 5/2008 (96) czerwiec/lipiec. - Czasopismo elektroniczne. - [Warszawa] : Stowarzyszenie Bibliotekarzy Polskich KWE, 2010. - Tryb dostępu: http://www.ebib.info/2010/96/a.php?suber. - Tyt. z pierwszego ekranu. - ISSN 1507-7187