Nr 11/2003 (51), Czytelnik czy klient?. Badania, teorie, wizje |
Ryszard Turkiewicz
| |||
Kiedy w roku 1455 lub rok później Gutenberg skonstruował swoje metalowe klocki do odbijania liter i nową metodą wyprodukował w stosunkowo krótkim czasie niebotyczną ilość ponad 150. egzemplarzy Biblii, była to niewątpliwie rewolucja w zakresie powielania informacji, chociaż na razie tylko o charakterze religijnym. Piętno tego wydarzenia było tak silne, że 5 wieków później, przy tworzeniu biblioteki ulokowanej w przestrzeni wirtualnej (diabelskiej - powiedziano by w Średniowieczu), metodą wielokrotnie szybszą, tzw. digitalizacji, nadano jednemu z projektów takiej biblioteki właśnie imię Gutenberga. Rewolucyjność wyczynu Gutenberga lokowała się jednak w obszarze tych, co książki umieli czytać, było ich jednak niewielu, więc i zjawisko bardzo ważne nie miało większego wpływu na życie kształtujących się społeczeństw. Dwie kolejne rewolucje cywilizacyjne, agrarna i przemysłowa, miały natomiast niezaprzeczalny wpływ na życie wielu ludzi, i tych, którym nazwisko Gutenberga nic nie mówiło, chociaż posługiwali się drukowanymi książeczkami do modlitwy, i tych, którzy z pewnością korzystali z całej ówczesnej wiedzy zawartej w woluminach bibliotek uniwersyteckich przy swoich technicznych wynalazkach. Oba ciągi fundamentalnych zdarzeń w życiu społeczeństw Europy Środkowej i Wschodniej kształtowały się według swojej dynamiki w drugiej połowie XVIII wieku i w wieku XIX. Wiek XX, szczególnie po I Wojnie Światowej uznawano już za całkiem inną epokę, której powszechnymi symbolami stawały się telegraf, telefon, radio i w końcu telewizor. Szczególnie dla zdecydowanej części ludności naszej ziemi związanej z wiekiem XX - pomińmy tu kilkaset milionów noworodków urodzonych po roku 2000, obecnie, co najwyżej trzylatków - przez długi czas najbardziej fascynującym doznaniem stało się przesyłanie obrazów na odległość, czyli telewizja. Motorem większości zmian w historii ludzkości była po części ciekawość, ale też i chęć posiadania: niewolników, ziem, surowców. Coraz częściej jednak warta zdobycia stała się po prostu informacja. Im bardziej skomplikowane stawały się wytwory rąk i umysłów, im bardziej poszerzał się zasób wiedzy o świecie i wszechświecie, tym cenniejsze okazywały się cząstkowe elementy tej wiedzy, czyli zdobyte przez kogoś informacje szczegółowe. Oczywiście gospodarka wolnorynkowa, dyktat podaży i popytu sprawiły, że konieczność uzyskiwania informacji i wręcz wyścig o nią nabrały szaleńczego tempa. I tak dochodzimy do kolejnego w ciągu ostatnich kilkuset lat przełomu cywilizacyjnego, czyli jak chcą niektórzy, ery postindustrialnej, ale częściej nazywanej rewolucją informatyczną i telekomunikacyjną. Ostatnie 30-40 lat XX wieku to eksplozyjny wręcz rozwój różnych urządzeń technicznych, pozwalających na szybkie przekazywanie informacji. Rozwój, ale i szybkie upowszechnianie wynalazków we wszystkich dziedzinach życia. Telewizja kolorowa, radio stereofoniczne, magnetowid, komputer osobisty, odtwarzacz laserowy, telefon komórkowy i satelitarny - na co dzień obserwujemy błyskawiczne zmiany w modelach tych urządzeń i ich dostępności dla przeciętnego obywatela. Wynalazki drugiej połowy XX wieku wpływają na różne dziedziny życia społecznego. Kultura masowa, tak pogardzana przez wielu przez swoją jednowymiarowość, rozpowszechniająca się właśnie dzięki mediom elektronicznym, to skutek łatwo zauważalny dla każdego, dużo ważniejsze są jednak skutki w gospodarce i ekonomii. W wyniku postępu technologicznego i rozwoju telekomunikacji szybko odchodzą w przeszłość pracownicy zajmujący się wytwarzaniem określonego dobra dzięki nabytym w ciągu lat doświadczeniom i po prostu sile fizycznej. Wiedza i nowoczesna technologia stały się podstawą wytwórczości w każdej prawie dziedzinie. Uważa się, że coraz więcej ludzi pracować będzie w różnego rodzaju usługach, np. w usługach pojętych jako serwisowanie, coraz mniej w bezpośrednim wytwarzaniu dóbr. Coraz większego znaczenia nabiera teoretyczna wiedza, a także ukierunkowanie działalności na tzw. "technologię intelektualną", to znaczy takie opracowanie zasobów wiadomości przez duże zespoły, które pozwoli na obiektywną ocenę zastosowania wiedzy w rozwiązywaniu różnych zagadnień. Wiedza i informacja, przekazywanie wiedzy, preparowanie informacji, sprzedawanie informacji - to pojęcia, z którymi coraz częściej będziemy się spotykać, a których różne egzemplifikacje dostarczają nam media na co dzień: a to grupa informatyków z Poznania znalazła błąd w komputerowym systemie Windowsa pozwalający w łatwy sposób wnikać do komputerów i systemów operacyjnych na całym świecie, a to były agent Urzędu Ochrony Państwa, obecnie pracownik Najwyższej Izby Kontroli znajduje przekłamania w tzw. Raporcie otwarcia, dokumencie dyskredytującym działanie poprzedniego rządu. W każdym z wymienionych, spektakularnych przypadków przepływ informacji i wysiłek intelektualny w jej zdobyciu mają olbrzymi wpływ (lub mogły mieć) na losy wielu ludzi lub ważnych technologii. W Polsce pojęcie społeczeństwa informacyjnego trafiło na rynek medialny dość późno, ale za to od razu w aspekcie bardzo praktycznym. Zapóźnienie to związane jest oczywiście z faktem, że trafiliśmy do ogólnoeuropejskiej i ogólnoświatowej, rządzącej się prawidłowościami przede wszystkim ekonomicznymi społeczności dopiero po przełomie w 1989 roku. Z dużą dozą prawdopodobieństwa można co prawda twierdzić, że bieżące kłopoty różnych grup społecznych - bezrobocie 18-procentowe, najwyższe w Europie, katastrofalna sytuacja służby zdrowia czy plaga korupcji przeżerająca etyczny system społeczny sprawiają, że termin "społeczeństwo informacyjne" jest dobrze znany w niektórych departamentach Ministerstwa Nauki i Informatyzacji, na uczelniach oferujących naukę o bibliotekach i paradoksalnie wśród bibliotekarzy bibliotek publicznych, natomiast jest całkowicie obcy klientom małych sklepików dokonującym zakupu podstawowych artykułów spożywczych "na zeszyt". Przeciętny Polak, tak jak bohater sztuki Moliera dziwił się, że mówi prozą, tak samo mocno zdziwiłby się, że żyje w społeczeństwie informacyjnym. Istnieje obszerna literatura na temat określenia zbiorowości, która będzie egzystować w oparciu o różne funkcje i zastosowania szeroko pojętej informacji. Obok używanego już potocznie "społeczeństwa informacyjnego", a bezpośrednio przedtem "społeczeństwa postindustrialnego", mówi się też o "społeczeństwie postekonomicznym", "społeczeństwie usługowym", a także "społeczeństwie wiedzy". To ostatnie określenie podkreślające właśnie wagę nauki jako podstawowego "surowca" w działalności społecznej wydaje się najtrafniejsze, ale termin "społeczeństwo informacyjne" jest już w potocznym użyciu, jego długą egzystencję zapewniają istniejące dokumenty rządowe. Funkcję informacyjną pracy bibliotek doceniono już bardzo dawno, prawie tak dawno, jak istnieją same biblioteki, z pewnością szczególnie ważna jest historia bibliotek w tym aspekcie po II Wojnie Światowej. Typ biblioteki, zwłaszcza publicznej, która przekazuje swoim użytkownikom najróżniejsze pożyteczne informacje, to przede wszystkim zasługa bibliotek amerykańskich. W tak rozumianych książnicach informacja jest jedną z podstawowych funkcji i dlatego wymyślona przez wrocławskich urzędników nazwa dla dużej, wielofunkcyjnej biblioteki, tj. "centrum informacyjno-biblioteczne", nie tylko podaje odbiorcy fałszywe określenie (poprzez przeciwstawienie), ale utwierdza go w niedorzecznym mniemaniu, że oto dopiero teraz archaiczne biblioteki usiłują dogonić współczesność. Chcą ulokować się w "społeczeństwie informacyjnym". Jeszcze nie tak dawno bibliotekarze zwiedzali biblioteki w NRD i z zazdrością oglądali kartoteki sporządzone na kartach perforowanych, w których przy odpowiednim pogrzebaniu specjalnym drutem uzyskiwano wyselekcjonowane informacje. Nie tak też dawno Wrocław chlubił się potężnym komputerem "Odra", urządzeniem ulokowanym w kilku pomieszczeniach (jego pracę uroczyście zakończono w miesiącach letnich bieżącego roku). Polska rzeczywista współczesność rozpoczęła się jednak po ustrojowej, a więc i ekonomicznej transformacji. Jeszcze jednak przed 7-8 laty kierownik biblioteki pożądający od organu założycielskiego magicznego urządzenia o nazwie "komputer" musiał przedstawić liczbę pracowników, jaką zwolni w przypadku zakupu peceta. Wydaje się, że w zakresie odbioru społecznego ostatnie lata są trochę podobne do tego, co nastąpiło w ruchu wydawniczym po roku 1956, kiedy to na rynek wpłynęła najwartościowsza literatura światowa, arcydzieła, które powstawały przez 50-60 lat. Powstawała obok, czy raczej wśród pozycji miernych i mało wartościowych. Otrzymaliśmy trochę fałszywy obraz literatury światowej. Nagłe wtargnięcie w nasze życie, życie każdego z nas wszystkich wynalazków i przejawów ery postindustrialnej, technologii teleinformatycznej, wciąż dynamicznie rozwijającej się uczyniło nas nieco zdezorientowanymi i nieco zagubionymi. Tym razem otrzymaliśmy nie tyle fałszywy obraz, ile zwaliła się nam na głowę cała galeria malunków różnej wartości. Mimo ogromu zmian w życiu społecznym po 1989 roku, kompletnej reorientacji wartości i celów, szybko rozpoczęło się konsumowanie dóbr związanych z zachodnimi technologiami i wynalazkami; dla większości była to przede wszystkim lawinowo zwiększająca się ilość programów telewizyjnych (też modeli odbiorników), samochodów nie na talony, w końcu telefonów komórkowych. Przede wszystkim jednak wraz z komputerem osobistym wkroczyliśmy w erę cywilizacji elektronicznej, znów dla większości kojarzonej z różnymi codziennymi urządzeniami zawierającymi mikroprocesory i przez to lżejszymi, szybszymi, po prostu wygodniejszymi. Bywalcy supermarketów, płacąc w kasie za nabyte w promocji kolejne, niepotrzebne przedmioty i otrzymując kwitek z dokładnie wymienionymi artykułami, ich ceną jednostkową, sumą łączną, a także wysokością VATu, nie myślą już o tym, że i w kasie, obok młodej kasjerki siedzi gdzieś ukryty element technologii elektronicznej. Każda epoka, dysponując wynalazkami i udogodnieniami uznanymi za epokowe właśnie, wytwarza własne słowa - wytrychy, posługując się nimi w każdych okolicznościach, a desygnaty tych określeń uważane są za panaceum na każdą okoliczność. Internet - współczesny, oparty na cyfrowym przekazywaniu danych sposób transmisji w globalnej sieci stał się takim słowem wytrychem. "Mieć Internet", to dla wielu oznacza mieć u swych stóp cały świat. To rodzaj współczesnej Lampy Aladyna, a przecież to tylko mieć dostęp do Globalnego Magla, w którym zderzają się najświeższe, wiarygodne informacje i zwykłe plotki, upchane byle jak i uwodzące kolorem i dźwiękami. Internet jawi się jak talerz anteny satelitarnej na najlichszym domostwie. Nie mam nowych książek, moja biblioteka jest mała i ciasna, zarabiam niewiele, ale wstawili mi komputer i - mam Internet. Jakiekolwiek byłyby polskie biblioteki do czasów wielkiego przełomu społeczno-ekonomicznego, przyznać trzeba, że zawsze były otwarte na każdą nowość techniczną. Poprzez poznawanie w ramach ówczesnych możliwości rozwiązań w krajach całej Europy i sumienne dzielenie się zdobytymi spostrzeżeniami polskie książnice były niejako intelektualnie przygotowane na to, co tak nagle nadeszło. Można by nawet zaryzykować stwierdzenie: w marzeniach byliśmy już w społeczeństwie informacyjnym, nie wiedząc, że tak będzie ono określane. Biblioteki polskie na tle bibliotekarstwa zachodnioeuropejskiego czy nawet ogólnoświatowego nie lokowały się wcale na końcu jakiejś hipotetycznej hierarchii. Oczywiście gorsze było wszystko to, co wiązało się w bibliotekach z postępem technologicznym w zastosowaniu do procedur bibliotekarskich, gorsze było budownictwo, a także rzecz podstawowa - środki na przyrost zbiorów. Zapóźnienie cywilizacyjne Polski i krajów tzw. bloku wschodniego i doktrynerski sposób podejścia do kultury ochroniły natomiast w paradoksalny sposób samą istotę czytelnictwa powszechnego: dostępność do zbiorów, duży zasięg czytelnictwa i bezpłatność oferty. Na bardzo wysokim poziomie, często dużo wyższym niż za granicą, stała i ciągle jeszcze stoi praca upowszechnieniowa. Z chwilą gwałtownego wejścia w system gospodarki wolnorynkowej i w obręb zagadnień nowoczesnych technologii w każdej dziedzinie życia, myślenie i działanie musiało ulec zmianie. Ogrom oferty związanej z natychmiastowym dostępem do produktów kultury popularnej (telewizja, kino), zalew wydawnictw i czasopism, a może przede wszystkim atrakcyjność takiego medium, jakim jest sam komputer i jego możliwości (dla młodzieży - gry komputerowe) usytuowały biblioteki i czytelnictwo na obrzeżach życia społecznego. Priorytet czynnika ekonomicznego, dawniej niemal niezauważalny, dobił, zwłaszcza w pierwszym okresie wiele placówek kultury, również bibliotek. Wielka liczba bibliotek pełnoetatowych, wspomagana przez społecznie prowadzone punkty biblioteczne przede wszystkim na wsi, ułatwiająca dotarcie do książki, stała się teraz niemożliwa do utrzymania. Konieczne redukcje etatów spowodowały pierwszą falę frustracji zawodowej. Prawie natychmiast nastąpiła też wymuszona technologiami komputerowymi i telekomunikacyjnymi reorientacja w samej istocie pracy biblioteki, niezależnie od jej rodzaju. Funkcja informacyjna, zawsze obecna, ale uważana raczej za pewien szlachetny naddatek możliwości bibliotek, stała się teraz zasadniczą filozofią działania. Tę zmianę podejścia do istoty pracy biblioteki z dobrą wolą, ale i z niejakim oporem mentalnym przyjęły biblioteki publiczne. Na pozór wszystko było logiczne i konsekwentne: wkraczamy w nowy ład społeczny, oparty na wiedzy i technicznych możliwościach jej powielania i konsumowania, pożądanym dobrem jest informacja, coraz częściej zapisywana na nośnikach elektronicznych, mamy stać się częścią jakiegoś globalnego systemu społecznego, a większość księgozbioru to literatura piękna, a większość wypożyczeń to właśnie wypożyczenia beletrystyki. Do dziś duża grupa bibliotekarzy sieci bibliotek publicznych, wpisując się na co dzień gorliwie w jedynie słuszne ramy społeczeństwa informacyjnego, mocuje się wewnętrznie z tą dychotomią. Oczywiście u części bibliotekarzy wystąpiło zjawisko lęku przed nowymi, nieznanymi urządzeniami elektronicznymi, ale chyba dużo większą trudność stanowi przeorientowanie się na zupełnie inny sposób pracy, oparty nie na pamięci wzrokowej, a na wydobywaniu z przestrzeni wirtualnej potrzebnych danych i informacji. Dla wielu jeszcze pracowników bibliotek rutynowa praca przy pomocy nowych urządzeń nie zastąpiła dobrej rutyny tradycyjnej, sprawdzenie poczty elektronicznej wymagające kilkunastu sekund wydaje się dużo trudniejsze niż włożenie zwróconej książki do odpowiedniego działu i na właściwej półce mieszczącej się w odległym kącie wypożyczalni. Mimo tych zastrzeżeń należy stwierdzić, że nowe urządzenia, dla których instalacji i naprawy nie wystarcza już konserwator ze śrubokrętem, spotkały się generalnie z powszechną akceptacją i dobrą wolą używania ich niezależnie od wieku i wykształcenia. A przecież za kilka lat odejdą już wszyscy bibliotekarze wychowani w kulcie słowa pisanego i drukowanego, dla których komputeryzacja była niezwykłą przygodą pod koniec ich życia zawodowego. Co ważniejsze, nie dla każdego czytelnika za kilka lat ze względów zdrowotnych możliwe będzie odwiedzenie znajomej wypożyczalni. Funkcjonowanie w społeczeństwie opartym na zupełnie innych rodzajach pracy, przy pomocy zupełnie nowych narzędzi, przy tym tendencje do łączenia się państw w nowe organizmy, przede wszystkim o charakterze ekonomicznym wymuszają na władzach państwowych odpowiedni ciąg zdarzeń: uchwała sejmu, program, plan, środki finansowe na realizację. W wymiarze europejskim przytoczyć tu należy tzw. Raport Bangemanna z 1994 r., komisarza Unii Europejskiej, formułującego możliwości rozwoju społecznego w kontekście łączności i komunikacji, jednak najpełniej pożądane, społeczne kierunki rozwoju informacyjnego wyraża dokument Komisji Europejskiej z 1999 r.: e-Europa - społeczeństwo informacyjne dla wszystkich. Warto przytoczyć trzy główne cele, jakie według dokumentu stoją przed krajami Europy: wprowadzenie obywateli Europy, szkół, przedsiębiorstw i administracji publicznej w erę cyfrową; wspieranie rozwoju i poszerzanie zastosowań technologii informatycznych i komunikacyjnych, tworzenie wysokiego poziomu kultury cyfrowej; wzmacnianie spójności ekonomicznej i społecznej w tym kontekście. Polski Sejm już w lipcu 2000 roku zobowiązał rząd do nakreślenia odpowiedniej strategii wprowadzającej nas do społeczeństwa informacyjnego i w roku następnym powstał pierwszy dokument pod nazwą e-Polska, później kilkukrotnie modyfikowany. W dokumentach dostrzeżono, że wśród placówek publicznie dostępnych biblioteki i placówki pocztowe dysponują największą siecią i warto uczynić je ważnymi ogniwami strategii, jednak w konkretnych realizacjach najwięcej skorzystały nawet nie biblioteki szkolne, ale same szkoły dość spektakularnie wyposażane w komputery i Internet w specjalnych pracowniach. Przerabiana w kolejnych latach strategia zawarta w e-Polska, mówi jeszcze o Polskiej Bibliotece Internetowej, INFOBIBnecie, platformie teleinformatycznej opartej na Internecie dla koordynacji działań bibliotekarzy w skali kraju czy Wrotach Polski, zintegrowanej platformie usług administracji publicznej dla społeczeństwa informacyjnego. Bibliotekarze jednoznacznie oceniają rządowe strategie - dobre chęci, jak zwykle brak udziału w ich tworzeniu przez najbardziej zainteresowanych, niewielkie środki finansowe w dodatku przechwytywane przez innych. Podkreślają zarazem, że niezależnie od praktycznych realizacji i niedostatków projektu jest to dokument, który może być bardzo pomocny we wszystkich inicjatywach - samorządowych, stowarzyszeniowych czy prywatnych, zmierzających do przyspieszenia realizacji celów społeczeństwa informacyjnego. Ostatni raport (z IV kwartału 2002 r.) Komitetu Badań Naukowych Ministerstwa Nauki i Informatyzacji dotyczący realizacji zadań w zakresie rozwoju społeczeństwa informacyjnego nie wykazuje zbyt wielkiego postępu w odniesieniu do bibliotek: otwarcie w grudniu 2002 r. Polskiej Biblioteki Internetowej z potworną ilością 150 pozycji w bazie, a także kolejne pracownie komputerowe w szkołach. Zmarnowano szansę uaktywnienia bibliotek gminnych poprzez ulokowanie przy już istniejących informatorach Centrów Informacji o Unii Europejskiej. Wróćmy jednak do dokumentów. Jak w końcu mają sytuować się biblioteki w nowym typie społeczeństwa opartym na prymacie wiedzy i nowych technologiach? Fascynacja nowymi, wspaniałymi narzędziami przeszukiwawczymi, orientacja na najszerzej pojętą informację, a jednocześnie brak koncepcji pracy bibliotek w skali państwa spowodowały niepewność i zagubienie większości bibliotekarzy. A przecież Manifest Bibliotek Publicznych UNESCO z 1994 r. wymienia aż 12 misji, którymi winny kierować się biblioteki. Tylko trzy misje odnoszą się bezpośrednio do zagadnień informacji. Może upływ czasu unieważnił pozostałe? Może już nie należy stwarzać warunków i umacniać nawyków czytelniczych wśród dzieci od lat najmłodszych, ani nie wspomagać edukacji indywidualnej i samokształcenia, ani nie pomagać twórczemu rozwojowi jednostki, nie sprzyjać wyobraźni i kreatywności młodzieży? Może już nie jest potrzebna promocja dziedzictwa kulturowego, ani przejawów ekspresji sztuk przedstawiających, nie trzeba też otaczać opieką dialogu międzykulturowego i popierać odmienność kulturalną czy tradycję mówioną? I czy na pewno nie trzeba już uczestniczyć w akcjach na rzecz walki z analfabetyzmem we wszystkich grupach wiekowych? Panuje ogólne zafascynowanie technologią teleinformatyczną, jej urządzeniami, a w bibliotekach wielkimi możliwościami w zakresie zbierania, przetwarzania i przekazywania użytkownikowi różnego typu danych. Niewątpliwie biblioteki poprzez zawsze pełnione zadania informacyjne całkiem niespodziewanie dla siebie stały się (a raczej powinny stać się) jednym z podstawowych ogniw w skutecznym realizowaniu zadań społeczeństwa opartego na nowych zasadach. Biblioteki są jedynymi i naturalnymi urządzeniami non profit, dostępnymi powszechnie, które mogą być najlepszym sprzymierzeńcem w realizacji zadań społeczeństwa informacyjnego. Jeśli tak, to czy należy porzucić wszystkie wymienione wyżej cele misyjne i skupić się całkowicie na poprawieniu technicznego stanu oprzyrządowania, dostosowaniu wnętrz do nowych żądań nowych użytkowników, rezygnując powoli z książek opartych na fabule, z wierszy rymowanych i białych, lecz całkowicie na co dzień nieużytecznych? Kilka, może kilkanaście osób piszących o bibliotekach w Polsce i trochę więcej poza krajem wiedzie spór o model biblioteki publicznej. Ma li zmierzać (biblioteka) w kierunku struktury przykrojonej do bieżących zadań, być wysoko kwalifikowanym przewodnikiem i pośrednikiem między oceanem informacji a wymagającym odbiorcą czy też bronić jak Nicei[1] dotychczasowego, jednak głównie humanistycznego modelu. Reszta, pozostałych kilkanaście tysięcy bibliotekarzy troszczy się o teraźniejszość: musi odpowiadać na bezczelne, w ogóle nie liczące się z ważkimi zagadnieniami dokumentów rządowych pytania czytelników - skoro macie pieniądze na komputery, to dlaczego najbardziej interesujące nas półki są takie krótkie? Dyskusje o modelu bibliotek łączą się w naturalny sposób z podejściem do zawodu bibliotekarza. Z pewnością odchodzi na naszych oczach w przeszłość wizerunek schludnie ubranej, wyciszonej i dobrotliwej bibliotekarki, kulturalnej i - jak się to mówi - nieasertywnej. Nowe urządzenia, nowa wiedza konieczna do posługiwania się nimi, inna filozofia myślenia o możliwościach znalezienia się biblioteki w całkiem nowych okolicznościach w sposób czasami gwałtowny i nieoczekiwany dla środowiska określają realność, w której żyjemy. Zmianom sprzyja czynnik wymiany generacji osób pracujących w zawodzie. Na podstawowe pytanie, które czai się za powyższymi wywodami: czy biblioteka ma wkomponować się w cywilizacyjne zmiany, zmiany globalne, związane z nowymi technologiami teleinformatycznymi, ze zmianą struktur ekonomicznych i społecznych - należy skromnie i jednoznacznie odpowiedzieć - nie mamy wyjścia. Nie da się już zrezygnować z elektryczności, telefonowania, telewizoromanii, bankomatów, klepania referatów na komputerze i przesyłania ich organizatorom konferencji czy redakcjom gazet. Należy raczej intensywnie wykorzystywać naturalne zalety bibliotek dla umocnienia roli ich pracowników, ale w nieco innym kształcie. Jeśli mówimy jednak wielkie TAK, to należy sobie odpowiedzieć, na jakim etapie drogi w kierunku społeczeństwa informacyjnego jesteśmy. Konstatację w tej mierze należy odnosić do kilku zaledwie podstawowych zagadnień. Narzucający się jest problem posiadania nowych urządzeń, głównie komputerów, ale nie tylko, też odpowiednich programów, przygotowania samych bibliotekarzy, przygotowania odbiorców. Zapoznając się ze stanem komputeryzacji bibliotek publicznych (dane z końca 2000 r.), można stwierdzić, że jak na krótki stosunkowo okres działalności kierownictw placówek w tym zakresie wyniki są niezłe. Najlepsze wyniki mają oczywiście biblioteki najwyższego szczebla, biblioteki wojewódzkie, im niższe piętra drabiny organizacyjnej, tym gorzej. Biblioteki duże posiadają własne lokalne sieci, zdążyły wprowadzić od 20 do nawet 70% zbiorów do udostępnianych baz, na ogół zautomatyzowały prace w większości merytorycznych działów. Zwraca jednak uwagę, że wysiłki nie są skoordynowane w skali kraju, biblioteki posługują się różnymi programami, prawie nikt na razie nie myśli o systematycznej wymianie starzejącego się sprzętu, wielu wydaje się, że otrzymany komputer będzie służył wiecznie, jak nasze (często z 20-30-letnim stażem) skrzynki katalogowe. Coraz częściej biblioteki posiadają dostęp internetowy na zasadzie sztywnego łącza, lecz znów dotyczy to bibliotek wyższego stopnia organizacyjnego, chociaż dysponują nim też biblioteki w gminach, w których samorząd nie przeciwstawia łatania dziur w drodze doposażania wypożyczalni w perspektywiczne urządzenia. Chyba najlepiej stoimy w piśmiennictwie na temat nowoczesnych technologii i w ilości narad oraz konferencji na ten temat. Można by rzec, posługując się terminologią sportową, że jeśli idzie o "trening na sucho", to jesteśmy tuż za czołówką europejską. Jeśli jednak spojrzeć na realne dokonania bibliotek europejskich i światowych funkcjonujących od wielu lat w szybko zmieniających się warunkach cywilizacyjnych, to czerpiąc tym razem z terminologii historii literatury znajdujemy się w okresie pozytywizmu. Czyż nie stykamy się na co dzień z zapaleńcami komputeryzacji usiłującymi wszczepiać nową wiedzę w dosyć leciwy pień tradycyjnego bibliotekarstwa? Ponieważ ciągle brak spójnej wizji, w jaki sposób mają przekształcać się biblioteki, aby być placówkami nowoczesnymi i ciągle nie wiadomo, skąd miałyby się brać pieniądze na realizację konkretnych urządzeń i programów nie tylko dla dużej biblioteki, ale i tej w odległej wsi (jeśli jeszcze biblioteka w niej istnieje), rola pozytywistów cybernetycznych wydaje się nieoceniona. Jednak zapał i wyszarpywanie funduszy u dworów państwowych czy samorządowych kończy się na pewnym etapie. Możemy ten etap przedłużać i w istocie robimy to, jednak bez konsekwentnego, jednolitego wyposażania bibliotek w nowe środki i programy służące tej części działalności bibliotek, która wiedzie nas ku realizującym się już elementom społeczeństwa informacyjnego, nasza droga będzie się wciąż wydłużała. Sytuacja jest o tyle trudna, że w pędzie ku nowym strukturom społecznym, opartym na wiedzy i informacji, nieco przytłumione jest wołanie w sprawie dosyć podstawowej w pracy bibliotek - absolutnie niedostatecznego zakupu nowości książkowych i czasopism czy szerzej zbiorów. 5,5 wolumina na 100 mieszkańców w Polsce wobec 18-20 vol. pożądanych i prawie 30 w krajach Europy to sytuacja skandaliczna. Wielu wydaje się, że martwiejące księgozbiory zostaną bardzo szybko zastąpione placówkami typu fundacji Bertelsmanna, gdzie książka będzie dodatkiem do innych nośników, zapomina się jednak, że tego typu eksperymenty mają zachęcić do czytania, a nie zastąpić czytanie. Wielka liczba książek na półkach bibliotek, o czym może przekonać się każdy, wchodząc do byle jakiej wypożyczalni, stwarza złudzenie, że mimo braków wszystko jest w porządku. Jednak tylko pracując przy ladzie wie się, że obecni, ale przede wszystkim nowi czytelnicy chcą nowości, nowości i po trzykroć nowości. Czym więc w końcu ma być nowoczesna biblioteka, skoro tendencje cywilizacyjne są nieuchronne? Są globalne. Skoro naszą, bibliotekarzy, szansą jest to, że możemy stać się tak ważnym pomostem między szeroką klientelą a jej najżywotniejszymi potrzebami. Można z łatwością przewidzieć, że potrzeby społeczne nie tak szybko, jak to sobie niektórzy wyobrażają (a ja mam nadzieję, że w ogóle), będą zredukowane do posiłkowania się informacją na różnym poziomie i w różny sposób. Bezdyskusyjność służebnej roli biblioteki w tej mierze nie oznacza wcale, że nie należy harmonijnie łączyć jej z innymi misjami. Trzeba powiedzieć to może dobitniej. Praktycyzm, szybkość, ale i naskórkowość, tracenie osobistych więzi, utylitaryzm etyczny to, niestety, cena, jaką będziemy coraz częściej płacili za pobyt w naszym wygodnym i kolorowym świecie. Tak jak biblioteki mają teraz szansę stać się ważnym elementem współczesnych procesów cywilizacyjnych, tak samo mają szansę poprzez rozumne określenie swojej roli przyczynić się do niwelowania zjawisk niekorzystnych. Oczywiście jest to też rola wielu podmiotów społecznych: edukacji, nauki, mediów. To, co buduje elementy społeczeństwa informacyjnego, ma zasięg ogólnoświatowy, tak zresztą jak procesy ekonomiczne, a nawet kulturalne. Globalna wioska dawno stała się faktem, choć oczywiście nasze czworaki popegeerowskie nie są tożsame nie tylko z glinianymi wioskami Afryki, ale nawet z farmerskim domostwem w Teksasie. Globalizacja pojmowana przede wszystkim jako tworzenie się potężnych koncernów gospodarczych, ponad rządami państw, a nawet kontynentów, ma licznych przeciwników. Globalizacja niesie ze sobą bowiem nie tylko dyktat silniejszych nad słabszymi, stawiając czynnik ekonomiczny jako decydujący, ale prowadzi do swego rodzaju unifikacji, która z kolei jest wrogiem wolności jednostki. Zabiegi wokół rozszerzania się Unii Europejskiej nie są niczym innym jak budową w pewien sposób jednej globalizacji przeciw innej, już istniejącej. Na razie ten proces ma prawie same elementy pozytywne: niweluje różnice poziomów gospodarczych między poszczególnymi krajami, wprowadza nowe technologie, ułatwia kontakty międzyludzkie. Rodzi też jednak obawy gubienia tożsamości kulturowej kraju czy regionu, co przejawia się na przykład w niskiej frekwencji wyborczej przy opowiadaniu się za przystąpieniem do nowej struktury europejskiej. Obserwatorzy nie podzielają tych obaw. Wskazują, że przystąpienie np. do Unii Europejskiej wcale nie zlikwidowało postaw i zachowań regionalnych w danym kraju, przeciwnie, środki pomocowe pozwoliły choćby w ramach konkurencji produktów skłonić do opatrywania ich znakiem własnościowym przypisanym wyłącznie do konkretnego terenu. Biblioteki zawsze służyły przede wszystkim społeczności lokalnej. Choćby przydawać najmocniejszy z mocnych nacisk na słowo "centrum" przy nazwie biblioteki jest ona w swej podstawowej funkcji przede wszystkim dla tych, wśród których jest ulokowana. Wydaje się więc, że naturalne umocowanie każdej biblioteki, zwłaszcza publicznej w otoczeniu charakterystycznych dla danej okolicy potrzeb edukacyjnych, zawodowych, kulturowych czy nawet religijnych i służenie tym potrzebom jest dobrym antidotum na lęki, by biblioteka w społeczeństwie informacyjnym nie uleciała w nieokreśloną, globalną cyberprzestrzeń. Nie miotanie się między lokalnością a ogólnością, ale celowe wykorzystanie nowych technologii teleinformatycznych dla obsłużenia na pewno zwiększających się potrzeb w zakresie informacji na każdym terenie. Rozwijanie na poziomie lokalnym nie tylko zasobów informacji biznesowej i ekonomicznej, ale poprzez gromadzenie danych o ludziach, obyczajach i historii, bycie i muzeum, i domem kultury, i szkołą postaw obywatelskich. Realizowanie wspominanych misji biblioteki, innych niż tylko informacyjne, ma szczególny sens właśnie na poziomie podstawowym. Być może na najniższym szczeblu krzewienia żartobliwie określonego pozytywizmu cybernetycznego kryje się możliwość utrzymania równowagi między elementami technologicznymi a humanistycznymi społeczeństwa informacyjnego. Może też w jakimś zakresie to bibliotekarze mogą przyczynić się do spełnienia się pięknej, na razie tylko jednak deklaratywnej dewizy Zjednoczonej Europy - Zjednoczona w różnorodności.
Referat wygłoszony na konferencji "Od Regionu do Euroregionu" w Jeleniej Górze (6-7 listopada 2003 r.), zorganizowanej przez Wojewódzką i Miejską Bibliotekę Publiczną im. T. Mikulskiego we Wrocławiu oraz Grodzką Bibliotekę Publiczną w Jeleniej Górze. Przypisy[1] To jedyny mój przypis. W chwili redagowania tekstu trwała batalia w łonie Unii Europejskiej o utrzymanie lub odrzucenie ustaleń zawartych w Nicei. Polska była za Niceą. |
| |||