Czytelnik czy klient?, Toruń 4-6 grudnia 2003 roku


- Spis treści - Poprzedni - Następny

   
 

Marek Chojnacki
Wyższa Szkoła Umiejętności Społecznych, Poznań

Sceniczna przestrzeń biblioteki - role i zachowania uczestników komunikacji interpersonalnej

Gdybyśmy nadali każdej informacji jakiś fizyczny wspólny parametr, na przykład możliwość emitowania światła, okazałoby się, że najbardziej rozświetlonymi miejscami na świecie są biblioteki, obiekty klasycznej architektury, konstruowane z myślą o przechowywaniu i eksponowaniu książek. Jasność owego światła czerpałaby się zapewne nie tylko z gęstości różnorodnych informacji, ale przede wszystkim z faktu, że sąsiadujące ze sobą tysiące tytułów są najczęściej informacjami pełnymi, zamkniętymi w całości i posiadającymi z tej racji niespotykaną gęstość wewnętrzną. Wyobrażenie silnego światła, emitowanego z każdej ściany po sufit, wypełnionej wolumenami, pozostaje w zgodzie z wrażeniem, jakie posiada każdy, kto świadomie przekracza próg domu zwanego biblioteką. Przestrzeń ta składa się bowiem głównie z myśli, jakich w całości nie jest w stanie ogarnąć jeden umysł w ciągu swojego życia. To przeraża i zachęca równocześnie. Na myśl przychodzą alpiniści, którym widok trudnych szczytów górskich pisze plan życia i ustala kolejność działania. Niestety, są oni w lepszej sytuacji niż uczeni stojący przed ścianą książek. Ilość ważnych górskich szczytów jest zgodna z możliwościami jednej biografii, nikt też nie zobowiązuje alpinistów do przełożenia doświadczeń poznawczych w twórcze. Tymczasem zdecydowana większość osób, które stoją przed monumentalnymi i trudno dostępnymi ścianami książek, to nie tylko zdobywcy wiedzy, ale i ich twórcy. Autorzy prac magisterskich, rozpraw doktorskich i profesorskich są w sytuacji znacznie trudniejszej niż zdobywcy szczytów, muszą bowiem wybierać jedną ścieżkę, po której będą się wspinać, spośród wielu tysięcy możliwości. Którędy pójść? To najtrudniejsze pytanie w przestrzeni bibliotek. Komu i w jaki sposób zadać owo pytanie, aby ten, kto odpowie, wybrał dla nas właściwą ścieżkę? O tych spotkaniach ludzi na szlaku, drodze poznawania informacji i samych siebie chciałbym opowiedzieć, przyjmując punkt widzenia badacza komunikacji interpersonalnej, dostrzegającego możliwość interpretowania zachowań w ramach dramaturgicznego ujęcia rzeczywistości społecznej.

Przestrzeń bibliotek jest miejscem ludzkich spotkań, które z racji funkcji możemy nazwać interakcjami nastawionymi kierunkowo. Spotkanie twarzą w twarz, wymiana zdań partnerów komunikacji, zachowania i ich interpretacje ulegają jakościowemu uformowaniu ze względu na obustronnie znany cel komunikacji. Zakres pytań i odpowiedzi, podobnie jak repertuar towarzyszących im zachowań, buduje się wokół celu, jakim jest pozyskiwanie i udzielanie konkretnych informacji. Ważną okolicznością tej wymiany jest fakt, że informacje, dla których podejmujemy interakcje, są dalece wyabstrahowane wobec obrazów, jakie wzajemnie dostarczać mogą sobie partnerzy komunikacji. Niecodzienność tej sytuacji jest choćby czytelna w porównaniu z relacją pacjent - lekarz, gdzie przedmiotowość rozmowy pokrywa się niemal w całości z jej podmiotowością, skutkiem czego wzajemnie obserwowane zachowania mogą stać się stymulatorem treści rozmowy. Gdy pytamy bibliotekarza o książkę, nie jesteśmy nastawieni na odczytywanie z jego twarzy gestów mogących uzupełnić odpowiedź "tak" lub "nie". To nastawienie niekoniecznie zresztą eliminuje do końca obecność i wartość komunikacji niewerbalnej w sytuacjach, które dla praktycznego waloru niniejszej wypowiedzi nazywać będę sytuacjami bibliotecznymi. Z samej socjologicznej definicji interakcji przyjmujemy, iż oddziaływanie towarzyszące wymianie informacji jest wzajemne i zawsze w jakimś stopniu kształtujące bieżące zachowania ludzkie. W konsekwencji możemy więc uznać, iż spotkania ludzi, których łączy doraźny cel pozyskania informacji, nie zamykają się w granicach założonych intencji, lecz przenoszą wzajemne wrażenia w obszar trwałych przekonań. Działanie to - rzecz jasna - nie jest uchwytne na przykładzie poszczególnej rozmowy, ważna jest tu bowiem suma doświadczeń, zbiór przeżyć, z których da się wydobyć cechy indywidualnych reakcji, a więc stałych przymiotów roli czytelnika lub bibliotekarza we wzajemnej relacji.

Spotkania żywych ludzi dla celów pozyskiwania informacji wydają się być anachronizmem tylko wtedy, gdy zlekceważymy czynnik obustronnego działania, które w sytuacjach bibliotecznych może (nawet wbrew nastawieniom nadawców i odbiorców komunikatu) kształtować samą informację. Pozornie wydaje się, że szukając książki, sięgamy wyobraźnią dalej niż tu i teraz. A jednak tak prosty fakt, jak brak danej pozycji w konkretnej bibliotece, może zmienić nasze nastawienie wobec poszukiwanej informacji. Książka, której nie ma w danym zbiorze, jest już inną książką niż ta, o której myśleliśmy przed wejściem do gmachu biblioteki. Nad niedostępnym przedmiotem zaczyna unosić się bliżej nieznana otoczka psychicznej niepewności. I wtedy właśnie potrzebna nam jest twarz tego, kto nas informuje. Twarz osoby informującej może wzmocnić motywację w poszukiwaniu dzieła lub też zasugerować początek źle obranej drogi donikąd. Jeśli zdaniem socjologów aktor społeczny osiąga swoje cechy właśnie na drodze kolejnych interakcji, to gdzieś w tym długim łańcuchu biograficznych spotkań z innym ludźmi możliwość kształtowania mają również rozmowy o książkach. Stopień profesjonalności tychże rozmów może intensyfikować wzajemne oddziaływanie czytelnika i bibliotekarza.

Wszelkie zainteresowania mają to do siebie, że przekazywane są na drodze osobistych kontaktów. Można powiedzieć, że "infekowane" są tylko z bliskiej odległości. Pasja ma swój początek w doświadczeniu jakiegoś wzoru osobowego. Bez całościowego obrazu człowieka zainteresowanego danym tematem nie mamy dostępu do oceny charakteru emocji, jakie wywołać może poznawanie danej dziedziny. Tak więc stałym kontekstem rozmów o książkach jest wzajemne wpływanie na ocenę świata, niezależnie, czy rozmowa ta jest celowo założoną dyskusją uczonych na uniwersytecie, czy też zdawkową rozmową w wypożyczalni. Różnica wielkości wpływu jest nieznana. Można nawet przypuszczać, że w sytuacji świadomej i w pełni kontrolowanej wymiany poglądów wzajemny wpływ rozmówców może być mniejszy niż wtedy, gdy nikt nie zakłada, że dowie się czegoś więcej od partnera komunikacji. W okolicznościach, które tu nazywam sytuacjami bibliotecznymi, dochodzi do wielu wzajemnych wpływów, tym skuteczniejszych, że nie zawsze świadomie przekazywanych i odbieranych. To założenie stanowi o wadze podejmowanych tu rozważań na temat dramaturgii spotkań w przestrzeni bibliotek. Dla samych uczestników - czytelników i bibliotekarzy - spotkania te wydawać się mogą jedynie punktowymi przeżyciami nie tworzącymi większych figur w całości doświadczeń indywidualnej biografii. Specyfika powiązań pomiędzy historią życia a treściami czerpanymi z książek skłania jednak do uważnego przyjrzenia się, czy czasami za niektórymi punktowymi doświadczeniami spotkań bibliotecznych nie kryje się możliwość interpretowania ich jako punktów zwrotnych w szerokim zakresie doświadczeń życiowych.

Jedna z najstarszych zasad teatru powiada o konieczności utrzymania współobecności występujących postaci w ramach tej samej przestrzeni i czasu. Coś, co rodzi się pomiędzy aktorami sceny, musi wspierać się na tych samych okolicznościach, dostępnych zarówno dla postaci dramatu, jak i samych widzów. Powstały komunikat wiąże wówczas kolejne ogniwa łańcucha przyczynowo-skutkowego akcji i na tle tak zdyscyplinowanej akcji nie tworzy się jakakolwiek inna płaszczyzna odniesień, która mogłaby w akcie rozgrywania spektaklu stworzyć inną równoległą konwencję czytania znaczeń. Mowa oczywiście o teatrze wywiedzionym wprost z arystotelowskich zasad poetyki, nie znających postdramatu, antykonwencji i sztuki alternatywnej. W ramach tych klasycznych reguł teatru, sceniczne "dzianie się" objęte jest jedną konwencją, poprzez którą jedynie czytelne są sensy działań scenicznych. W podobny sposób sytuacje biblioteczne odsłaniają określony typ konwencji, której główną cechą jest osadzenie akcji w jakimś bliżej nieokreślonym czasie.

Rozmawiamy w czasie teraźniejszym, ale wszystkie dzieła, które tworzą temat i scenografie tego spotkania, należą do przeszłości. Czasami tak dalekiej, że świadomość historii zmienia nasz gest otwarcia książki. Czytanie to sięganie do utrwalonego czasu przeszłego, to powrót do dat, pod którymi zostały zapisane myśli uznane za ważne ponad czasem. Wszystko to bardzo konkretnie reguluje sposób mówienia i towarzyszącej gestykulacji. Pomimo iż tzw. dystans interakcyjny w sytuacjach bibliotecznych mieści się w granicach standardowych odległości, to jednak uczestnicy spotkania mówią znacznie ciszej, niż wskazywać na to mogą nawet potrzeby komunikacyjne. Zjawisko umownego stonowania siły głosu tylko w części usprawiedliwia praktyka pracy czytelni.

Przestrzeń wypożyczalni w zasadzie może uchodzić za miejsce realizowania usług według typowego schematu. Nie jest to jednak scena, na której można instrumentalnie i swobodnie korzystać z ekspresji mowy. Wiemy, że taki zwrot jak "dzień dobry" zaliczamy do tzw. wypowiedzi performatywnych, a więc takich, które nie tyle relacjonują realne zjawiska, co właśnie na bieżąco je tworzą. Słowa powitania mogą więc tworzyć tytuł spotkania, a czasami - przy pewnych zdolnościach wykonawczych - narzucać role i ważność owych ról w interakcji. Ścisła (choć niepisana) konwencja zachowań w bibliotece nie pozwala na taką manipulację. Dynamiczne wejście do wypożyczalni i radosne oraz głośne "Dzień dobry" na progu będzie interpretowane jako złamanie obowiązującej normy spokoju i ogólnego "nie-dziania się". Widać to doskonale na wydziałach uczelnianych, gdzie drzwi biblioteki dzielą dwa skrajne światy. Ze zdumieniem obserwowałem kiedyś, jak studenci sprawnie opanowują ciało i mowę, wchodząc do instytutowego lektorium. Wszyscy poddawali się roli pokornego zdobywcy wiedzy, zawieszając młodzieńczą swadę i przekorę znaną mi z zajęć. Te same nazwiska uczonych wraz z wyciągnięta ręką po książkę brzmią nieco inaczej, można dostrzec, że wypowiadane są z dystansem wobec dzieła. Każda książka jest bowiem dowodem na istnienie sił konkurencyjnych do spontaniczności. Dzieło pisane zawiera pokorę wobec czasu i przemijania. Ten wcale nie magiczny, irracjonalny, lecz całkowicie realistyczny wpływ przedmiotu można obserwować u ludzi wzajemnie przekazujących sobie książki.

Być może jest to kwestia nazbyt gwałtownego procesu asymilacji nowych mediów, ale spośród dostępnych na co dzień nośników informacji tylko książkę można uznać za przedmiot zdolny do bezpośredniego modelowania zachowań ludzkich. Przy analizie fizycznych odruchów warto zauważyć, że książka w przeciwieństwie do płyty CD-ROM lub dyskietki komputerowej posiada istotne walory swojej fizyczności. Na zachowanie ludzkie może mieć wpływ waga przedmiotu, jego struktura, a także - co za tym idzie - ogólnie pojęta ergonomiczność. Książka w porównaniu do współczesnych nośników informacji jest ciężka. Nauczyliśmy się też utożsamiać wagę książki z "wagą" zawartych w niej treści. Tę potocznie obserwowaną i respektowaną zależność całkowicie odrzuciły nowe nośniki, których masa ani żaden inny rozmiar fizyczny nie sugeruje żadnej wartości. Tymczasem waga książki modeluje gest podania i odbierania dzieła. W pokonywanej sile ciężkości mieści się niemy komentarz do aktu przekazywania informacji. Dzięki zauważalnej wadze przedmiotu, w odbiorze książki uczestniczy ciało czytelnika. Ciało otrzymuje informacje o dodatkowym obciążeniu i mechanizm mobilizacji następuje w taki sam sposób, jak w przypadku nałożenia korony na głowę, przewieszenia kabury z pistoletem lub chwycenia w ręce nieco cięższych sztućców. Zjawisko to wykorzystują producenci luksusowych opakowań, wiedząc, że uchwycenie nieco cięższych przedmiotów z jednej strony mobilizuje całe ciało, a z drugiej - zapowiada atrakcyjną zawartość wewnątrz. Ciągle żyjemy jeszcze na pograniczu cywilizacji, w której złoto, kamienie szlachetne i wiele innych przedmiotów musi mieć swoją wagę i poprzez nią wskazywać na swoją wartość. Więc póki co - dobrze dla książek, że dają się poczuć na wyciągniętej dłoni.

Inną funkcję pełni fizyczna struktura książki. Średniowieczny pomysł zakładał liniowe podążanie za znakami, ale równocześnie dostęp do dowolnych fragmentów dzieła. Wydaje się to takie oczywiste, ale do końca oczywistym nie jest. Biorąc pod uwagę rangę wybranych treści, dawni projektanci dzieł pisanych mogli tworzyć konstrukcję hierarchiczną, wymagającą utrzymania kolejności informacji. Książka nie jest labiryntem, formalnie udostępnia treść na wszystkich stronach i w dowolnej ich kolejności. Strony z udziałem postaci Boga wyglądają podobnie, jak te z udziałem ludzi. Wszystkie te cechy nie będą już czytelne ani w architekturze, ani w muzyce. Architektura jasno w formie wyraża wagę prezentowanych treści, a muzyka do czasu epoki nagrań nie znała kroku wstecz.

Przez wieki struktura książki sugerowała równy start zadrukowanej strony. Dopiero rozumienie treści mogło zapierać dech albo wydać wyrok zlekceważenia. Czytelnik biorący książki do ręki, przerzuca strony z poczuciem pewnej kompetencji, ale w tym geście widoczne są oznaki niepewności. Kompetencja czytelnicza, rozumienie treści z danej dziedziny nie jest wystarczającym instrumentem do podjęcia decyzji o wyborze książki. Wyborem jest to, czy szukamy treści na potwierdzenie naszej hipotezy, czy też naprawdę chcemy się dowiedzieć czegoś nowego. Gdy znajdziemy odpowiedni cytat wspierający nasze myślenie, może przez naszą twarz przemknąć delikatny uśmiech sprzężony ze swobodnym wzięciem głębszego oddechu. Gorzej, gdy treść zawarta na przypadkowo otwartej stronie burzy porządek naszej wcześniejszej pracy. Myśląc: "A może jest inaczej", marszczymy czoło i nie wyglądamy na zadowolonych z siebie. Wertujemy książkę i najczęściej jest coraz gorzej, gdyż to, co nie jest z nami spójne na dwóch losowo wybranych stronach, na ogół rozwija się w kierunku odkrywania coraz większych wątpliwości.

Chcielibyśmy zapytać o coś autora, ale w jego zastępstwie jest t y l k o bibliotekarz. Ten z kolei w takiej sytuacji zagra rolę reprezentanta wszechogarniającego relatywizmu, proponując dzieła budzące jeszcze więcej wątpliwości. Dysponując zatem książką i jej otwartą strukturą, stwarzamy szansę wymiany poglądów, pod jednym warunkiem, że potraktujemy rolę czytelnika i bibliotekarza jako role wzajemnie się uzupełniające i wyczulone w kierunku konkretnych sytuacji. Bibliotekarze wiedzą, że istnieje tysiąc możliwości zatytułowania książki np. O podobieństwie kultur, ale powinni pamiętać, że tytuły te nie powstają same dla siebie, a już na pewno nie po to, aby przygnębić początkującego badacza różnic kulturowych. Z kolei czytelnicy wiedzą, że za ścianami bibliotek tętni życie miasta, ale czy muszą każdą osobę, która wyłania się zza regałów, traktować jak kogoś, kto nie zna reguł potoczności? Dlaczego tak się dzieje?

Sceneria biblioteki sygnalizuje przestrzeń wyabstrahowaną z codziennej rzeczywistości. Wchodząc do niej, tracimy rozpęd nieświadomych czynności. Pulsujące światłem i dźwiękami miasto przestaje nas nagle otaczać i nowa niecodzienna aura prowokuje nas do samoobserwacji, zastanawia własny głos, tempo kroków. Wejście z ulicy do supermarketu nie stanowi w tej mierze żadnej zmiany, zgodnie z założeniem projektantów bodźce zewnętrzne powinny być na tyle intensywne i różnorodne, aby hala jak najbardziej przypominała anonimową przestrzeń miasta. Klienci - jak przechodnie - nie stanowią dla siebie żadnej oprawy bytu, można się poddać pozbawionej refleksji konsumpcji. Tak nie jest w bibliotece. Tutaj nic nie pulsuje, żadne neony nie wskazują rzeczy cenniejszych od innych ani też żadna muzyka nie wyznacza tempa kroków. Monochromatyczne wnętrza niczego nie sugerują w odpowiedniej kolejności. I wtedy właśnie, kiedy brakuje nam elementów naprowadzających na jedyne i słuszne zachowanie, zaczynamy błyskawicznie ułatwiać sobie życie, przyjmując w ocenie nietypowego miejsca kategorie typizujące.

A zatem jesteśmy w typowej bibliotece i mamy przed sobą typowego bibliotekarza, który kocha książki, też typowe, bo trudniejsze od tych, które my znamy. Wszystko, co inne, nagle zaczyna być objęte stereotypem i w tym momencie kończy się szansa na spotkanie w pełni oparte na wymianie doświadczeń. Ale przecież zakładamy, że każda scena, w tym również ta, na której spotykają się ludzie w rolach czytelników i bibliotekarzy, może być modyfikowana i dostosowywana do potrzeb aktorów. Chcę tu zaproponować możliwość kreacji wnętrz bibliotek z takim założeniem, aby wywoływały one zmianę w zachowaniu, ale czyniły to w określonym i zdecydowanym kierunku. Pustka natomiast zawsze będzie wypełniona najprostszą interpretacją. Jeśli w przestrzeni biblioteki nie wyróżnimy niczego w sensie fizycznym, nie postawimy żadnych akcentów zwracających uwagę, to stwarzamy dogodną sytuację do tego, aby tym samym wyciszeniem emocjonalnym obejmować aktorów występujących w tej scenografii. Jak sądzę, domeną przestrzeni bibliotecznej powinno być budzenie ciekawości, a w szczególności interesujących pytań. Dajmy na to, jedna ze ścian wnętrza pomalowana jest w żywym kolorze. To nic, że nikt z odwiedzających to miejsce nie zapyta głośno: "Dlaczego ten oranż na ścianie?" Wystarczy nieme pytanie, może ono pociągnąć za sobą lawinę zastanowień i pytań nad zupełnie innymi zjawiskami. Człowiek zastanawiając się nad kolorem ściany, dokonuje określonej czynności umysłu, rekonstruuje czyjś zamysł, ocenia go i w ten sposób pobudza zmysły i wyobraźnię do wychwytywania różnic. Przecież ideą każdej książki jest bycie inną od innych książek. Czy jesteśmy w stanie wychwycić tę rozmaitość treści bez odpowiedniego nastawienia zmysłów i umysłu? Piszę zmysłów w pierwszej kolejności, gdyż jako człowiek teatru, dostrzegam, że czytelnik w bibliotece przede wszystkim widzi książki i wyobrażenie zawartej w nich treści jest kwestią w dużej mierze poddaną zmysłowej wrażliwości.

Mówiąc o scenografii przestrzeni bibliotecznych, przyjrzyjmy się na chwilę temu, co w sensie symbolicznym może nieść ze sobą widok regałów z uporządkowanymi szeregami książek. Dla wszystkich jasny jest tu porządek tematyczny, alfabetyczny albo chronologiczny. W miejskich wypożyczalniach najczęstszym zajęciem pracowników jest poprawianie tego układu, stale naruszanego przez czytelników. Poezja znajduje się w poezji, dramaty w dramatach, a fantastyka w fantastyce - czy może być coś bardziej prostszego? Owszem. W wielu spojrzeniach tak kształtuje się uporządkowany obraz społeczeństwa. Jednostka ma szansę zajmować miejsce w pionie i w poziomie "wielkiego społecznego regału". Dwuwymiarowe lokowanie ludzi w przestrzeni społecznej sprowadza się do wskazania miejsca w pionie, to znaczy w hierarchii wyższego lub niższego położenia społecznego jednostki oraz w poziomie, czyli w sąsiedztwie ludzi o zbliżonych postawach, aspiracjach lub stylu życia. Jednym słowem - podejrzewam, że stawiamy książki jak siebie samych, czyli w sposób ułatwiający innym wybór. W ten jednak sposób nigdy nie dowiemy się, że dramaty Różewicza są również poezją, a Historia filozofii Tatarkiewicza jest historią samych mężczyzn. Kwalifikacja dzieł jest sprawą umowną, a zatem może być również rzeczą indywidualnej kreacji. Chciałbym wejść do miejskiej wypożyczalni i przeczytać u progu komunikat: w tym tygodniu autorem układu i selekcji jest pani X. W ramach tej propozycji Goethe mógłby wylądować koło Bułhakowa, a dzieło Tatarkiewicza w dziale ignorancji. Rzecz jasna, że autorski wybór bibliotekarza mógłby sięgać różnych i różnie wysokich ambicji i byłby wówczas kolejnym elementem zaciekawiania w miejscu, w którym różne formy pytań stanowią o dobrej i celowej komunikacji pomiędzy czytelnikami i bibliotekarzami.

Idąc tym tropem myśli, można by rozważać kolejne aspekty sceniczności bibliotek. Zamiast tego wolę ujawnić najważniejszy sens mojej wypowiedzi. Ogarniając przestrzeń biblioteczną ramami konwencji teatru społecznego, stawiam sobie za cel choćby chwilowe oddalenie spojrzenia poprzez pryzmat nowych mediów. W tej kategorii porównawczej, zgodne relacje pomiędzy książką a komputerem wcześniej lub później okażą się dysonansami, nie znajdującymi innego rozwiązania poza zdecydowanym potraktowaniem rozdzielności mediów. Pamiętny spór literacki pomiędzy klasykami a romantykami był walką nierówną, bo jeszcze nikt wówczas nie wiedział, jak twardymi regułami posłuży się sztuka romantyzmu. Nieco inaczej sprawa ta wygląda we współczesnej rywalizacji mediów, nowe nośniki charakteryzują się z góry założonymi regułami logicznych konsekwencji. Młodzi użytkownicy nowych mediów wiedzą, co ich czeka dziś, jutro i pojutrze. Tymczasem los książki jest nieznany. I to jest sedno "romantycznego" wizerunku książki.

   


- Spis treści - Poprzedni - Następny

(C) 2003 EBIB

Sceniczna przestrzeń biblioteki - role i zachowania uczestników komunikacji interpersonalnej / Marek Chojnacki // W:Czytelnik czy klient? : Toruń 4-6 grudnia 2003 roku. - Dane tekstowe. - [Warszawa] : Stowarzyszenie Bibliotekarzy Polskich, K[omisja] W[ydawnictw] E[lektronicznych], Redakcja "Elektronicznej Biblioteki", 2003. - (EBIB Materiały konferencyjne nr 7). -
Tryb dostępu : http://www.ebib.pl/publikacje/matkonf/torun/nazwa.php . - Czytelnik czy klient? - ISBN 83-915689-6-2