ebib 
Nr 1/1999 (1), Czy istnieje środowisko bibliotekarzy?. Artykuł
 poprzedni artykuł następny artykuł   

 


Aleksander Radwański
Instytut Bibliotekoznawstwa Uniwersytetu Wrocławskiego
Zakład Narodowy im. Ossolińskich

Wszyscy przeciw wszystkim


Myśląc o środowisku bibliotekarskim w Polsce, nie mogłem oprzeć się refleksji o niewiarygodnej liczbie konfliktów i sprzeczności, jakimi dotknięta została ta grupa zawodowa. Nie chciałbym w tym miejscu podsycać różnych sporów a jedynie spojrzeć na nie z dystansu. Miłośnicy szermowania personaliami i spektakularnymi przykładami nie muszą czytać dalej, bo nie znajdą tu żadnych ekscytujących anegdot.

Zanim spróbuję scharakteryzować główne płaszczyzny konfliktów, chciałbym zdefiniować roboczo środowisko bibliotekarskie. Zaliczam do niego wszystkich pracowników merytorycznych bibliotek, archiwów i ośrodków informacji jak też kadrę dydaktyczną szkół bibliotekarskich wszystkich typów. To bardzo zróżnicowane środowisko. Różnice mogą być jednak inspiracją nie zaś wyłącznie powodem konfliktu. Niestety moje własne obserwacje skłaniają mnie do stwierdzenia, że realizowany jest najczęściej ten drugi, czarny scenariusz.

Wśród wielu różnych podziałów istniejących w naszym środowisku, jeden zrobił największą karierę - podział na teoretyków i praktyków. Myliłby się jednak ten, kto sądziłby, że określa to równocześnie strony konfliktu. Podział podziałem, a wojna toczy się według zasady "wszyscy przeciwko wszystkim".

Teoretycy przeciwko praktykom

Jak biblioteki postrzegane są przez teoretyków? Zbadanie jakiegokolwiek stanu faktycznego w polskich bibliotekach graniczy z cudem. Niechęć praktyków do jakiegokolwiek udziału w jakichkolwiek badaniach ma źródło m.in. w lęku przed odkryciem i ujawnieniem ich indolencji. Czasem praktycy uważają, że teoretycy żerują na ich ciężkiej pracy, więc niechętnie udostępniają wyniki swoich prac. Dokumentacja w wielu bibliotekach jest prowadzona niechlujnie, w sposób wykluczający spójną interpretację zawartych w niej danych, jeśli w ogóle taka dokumentacja istnieje. Odtworzenie przebiegu wydarzeń nawet z niedalekiej przeszłości jest często niemożliwe, bo większość wypowiedzi respondentów zawiera oficjalną wersję, będącą daleko idącą fabulacją stanu rzeczywistego, gdzie tuszuje się potknięcia, których analiza jest niezbędna dla uchwycenia rzeczywistej dynamiki różnych procesów związanych z biblioteką.

Z drugiej strony duża część problemów bibliotek ma charakter nie związany z teorią bibliotekarstwa. Żadna bibliotekarska teoria nie zrekompensuje rażąco złej organizacji pracy, ekonomicznych niedostatków czy braków w wykształceniu ogólnym bibliotekarzy. Teoretycy uważają więc biblioteki za niewdzięczny i mało interesujący przedmiot badań, co skutkuje rozwijaniem innych zainteresowań i powierzchowną znajomością rzeczywistej pragmatyki bibliotekarskiej.

Praktycy przeciwko teoretykom

Jak praktycy postrzegają teoretyków? Praktycy, jeśli dobrze im się powodzi, odnoszą się z ostentacyjną pogardą, szczególnie wobec środowisk akademickich, afirmując swoje osiągnięcia dowodzące niezbicie zbędności oderwanych od rzeczywistości teoretyków. Kiedy powodzi im się źle - również winni są teoretycy, bo nie wymyślili żadnego antidotum na bibliotekarskie bolączki. Praktycy stoją przed zupełnie innymi problemami. Z jednej strony występuje ogromny nacisk ze strony czytelników na sprawną obsługę, powodujący zamknięcie się w kręgu lokalnych problemów i uwarunkowań, z drugiej zaś strony, rozwijanie oferty usług związane jest z potrzebą nawiązania szerszej współpracy w skali kraju, Europy a nawet świata. Wtedy okazuje się, że nie ma gotowych standardów, procedur, metodologii, w które wyposażone jest bibliotekarstwo krajów rozwiniętych. Wyposażone przez rozwinięte teorie bibliotekarskie, dodajmy. Następuje więc eskalacja żalów i oskarżeń. Praktycy nie szukają jednak zaplecza intelektualnego w środowisku teoretyków. Zamiast współpracować, wolą sami teoretyzować. Niewiele z tych prób kończy się rzeczywistym sukcesem.

Teoretycy przeciwko teoretykom

Stan współpracy pomiędzy różnymi ośrodkami rozwijającymi teorię bibliotekarstwa jest żenujący. Stan wymiany poglądów również. Przeważa zwykle uprzejma obojętność i zazdrosne ukrywanie własnych pomysłów przed konkurującymi kolegami. Jeśli jest to dodatkowo powiązane z dziwacznym systemem pozyskiwania dodatkowych środków finansowych lub innych gratyfikacji (wyjazdy, stypendia) walka jest naprawdę bezpardonowa i zajmuje tyle czasu, że trudno zajmować się jeszcze bibliotekami.

Praktycy przeciwko praktykom

Nie ma takiej biblioteki w Polsce, której pragmatyka pokrywałaby się w 100% z pragmatyką drugiej biblioteki tego samego typu. Pomimo ogólnie obowiązujących przepisów, każda z bibliotek dokonuje własnej ich interpretacji oraz określa mniej lub bardziej formalnie w jakim zakresie będzie je stosować (!). Niechęć do modelu centralistycznego przyćmiewa niektórym umysły tak dalece, że w dalszym ciągu dyskutuje się normatywy, które w innych krajach uważane są za oczywisty wyznacznik profesjonalizmu bibliotekarskiego. Skutek jest taki, że wiele bibliotek usiłuje forsować swoją własną pragmatykę jako "jedynie słuszną".

Poza podziałem na teoretyków i praktyków modny jest obecnie podział na komputerowych technokratów i humanistów. Na jednym biegunie mamy więc ludzi przekonanych, że totalna informatyzacja jest jedynym dobrym rozwiązaniem wszystkich problemów bibliotekarstwa, jak też dokonujących redukcji zarówno biblioteki, bibliotekarzy, jak i czytelników do zespołu mniej lub bardziej złożonych algorytmów. Na drugim zaś mamy osoby określające się mianem humanistów, które ochoczo i z nieskrywaną dumą odcinają się od używania komputerów, przeciwstawiając im warsztat pracy siegający tradycją starożytności. Obie te skrajne grupy reprezentują obskurantyzm, którego obiektem jest w pierwszym wypadku biblioteka, w drugim zaś technologia. Obie postawy czynią cnotę z niewiedzy, co trudno pochwalać.

Są też inne podziały. Bibliotekarze różnych typów bibliotek tworzą zupełnie hermetyczne środowiska, które nie kontaktują się w żadnym zakresie z bibliotekarzami z innych typów bibliotek. Są wreszcie czysto personalne animozje, które potrafią sparaliżować kontakty pomiędzy całymi instytucjami.

Co jest wygraną w tej wojnie? Sława największego autorytetu bibliotekarskiego? Wielkie pieniądze? Nikt chyba w to nie wierzy. Co jest przegraną? Chyba nic gorszego niż codzienna praca bibliotekarza. Żmudna, wymagająca i mało płatna.

Spory dzielące nasze środowisko przypominają zgiełk w kurniku, którego lokatorzy i tak nieuchronnie skończą w garnku. Myślę, że intensywność tych sporów napędzana jest ogólną degradacją infrastruktury kulturalnej, jaka dokonuje się w Polsce. Wszyscy czują się sfrustrowani, jednak adresują swoje pretensje niewłaściwie. Jestem przekonany, że poza patologicznymi przypadkami, nasze środowisko ma taki sam potencjał jak inne środowiska. Natomiast warunki pracy (zarówno w sensie finansowym, jak i psychologicznym) są bardzo trudne i tworzą mechanizmy tępiące aktywność i kreatywność. Nie zmieni tego żadna lista pozytywnych wyjątków.

Jak wielu przedstawicieli naszego środowiska staram się nie zajmować stanowiska w żadnym z przytoczonych powyżej sporów. Jak robił to jeden mądry rabin, każdemu można powiedzieć "masz rację". Kiedy jeden z jego uczniów zwrócił mu uwagę, że wszyscy, prezentujący rozbieżne poglądy, racji mieć nie mogą, odpowiedział: "Ty wiesz, ty też masz rację". Dedykuję tę mądrość tym, co lubią szukać błędów wyłącznie u innych.

Są dwie ważne sprawy, o których należy jeszcze wspomnieć. Pierwsza z nich to Stowarzyszenie Bibliotekarzy Polskich, którego ranga w środowisku nie jest zbyt wysoka. Niektórzy nie mogą wciąż wybaczyć udziału SBP w PRON. Niektórzy mają inne powody. Faktem jest, że zbyt wiele dzieje się poza SBP a zbyt mało w SBP. A przecież to jedyna ogólnokrajowa organizacja zawodowa bibliotekarzy. Bez silnego SBP, środowisko bibliotekarskie jest zupełnie bezbronne.

Druga ważna sprawa to brak wsparcia ze strony rządu dla infrastruktury kultury, do jakiej niewątpliwie należą biblioteki. Spychanie finansowania na poziom lokalny, szukanie sponsorów czy pomysły komercjalizacji bibliotek to tylko sposoby pozbycia się problemu. Owszem, biblioteki mogą tak funcjonować ale nie można zapominać o centralnych projektach uruchamianych przez agendy rządowe, w których biorą udział biblioteki. To "druga noga" bez której "rynek" wyeliminuje biblioteki z tych miejsc, gdzie są one najbardziej potrzebne. Takich projektów po 1989 roku w Polsce nie było. Namiastką takiej działalności była aktywność Fundacji A. W. Mellona. Ale to przecież nie ma nic wspólnego z czynnikami rządowymi. W przyszłości możemy spodziewać się jeszcze mniej, z powodu rozpętania czterech żywiołów zwanych eufemistycznie "reformami".

Wniosek: albo zapomnimy o wojnach i skoncentrujemy się na obronie interesów całego środowiska albo przy wtórze wzajemnych oskarżeń zlikwidujemy się sami. Oby nie było za późno.

Z ostatniej chwili: 19 marca 1999 odbyła się w Sejmie debata nad polityką kulturalną rządu. Powiedziano wiele słów prawdy, również o bibliotekach, do... prawie pustej sali. Zieleń obić foteli tylko tu i ówdzie zakłócona była sylwetką posła (z reguły dyskutanta, ale bywało, że i dyskutantów zapisanych do głosu nie mógł się na sali doszukać marszałek). W wieczornych wiadomościach o debacie nawet nie wspomniano. Komentarz jest zbędny.

 Początek strony



Wszyscy przeciw wszystkim / Aleksander Radwański// W: Biuletyn EBIB [Dokument elektroniczny] / red. Bożena Bednarek-Michalska - Nr 1/1999 (1) kwiecień. - Czasopismo elektroniczne. - [Warszawa] : Stowarzyszenie Bibliotekarzy Polskich. KWE, 2001. - Tryb dostępu: http://www.ebib.pl/2001/1/radwanski.php. - Tyt. z pierwszego ekranu. - ISSN 1507-7187