|
Myśląc o środowisku bibliotekarskim w Polsce, nie mogłem oprzeć się
refleksji o niewiarygodnej liczbie konfliktów i sprzeczności,
jakimi dotknięta została ta grupa zawodowa. Nie chciałbym w tym
miejscu podsycać różnych sporów a jedynie spojrzeć na nie z
dystansu. Miłośnicy szermowania personaliami i spektakularnymi
przykładami nie muszą czytać dalej, bo nie znajdą tu żadnych
ekscytujących anegdot.
Zanim spróbuję scharakteryzować główne płaszczyzny
konfliktów, chciałbym zdefiniować roboczo środowisko bibliotekarskie.
Zaliczam do niego wszystkich pracowników merytorycznych bibliotek,
archiwów i ośrodków informacji jak też kadrę dydaktyczną szkół
bibliotekarskich wszystkich typów. To bardzo zróżnicowane środowisko.
Różnice mogą być jednak inspiracją nie zaś wyłącznie powodem konfliktu.
Niestety moje własne obserwacje skłaniają mnie do stwierdzenia, że
realizowany jest najczęściej ten drugi, czarny scenariusz.
Wśród wielu różnych podziałów istniejących w naszym
środowisku, jeden zrobił największą karierę - podział na teoretyków
i praktyków. Myliłby się jednak ten, kto sądziłby, że określa to
równocześnie strony konfliktu. Podział podziałem, a wojna toczy
się według zasady "wszyscy przeciwko wszystkim".
Teoretycy przeciwko praktykom
Jak biblioteki postrzegane są przez teoretyków?
Zbadanie jakiegokolwiek stanu faktycznego w polskich bibliotekach
graniczy z cudem. Niechęć praktyków do jakiegokolwiek udziału w
jakichkolwiek badaniach ma źródło m.in. w lęku przed
odkryciem i ujawnieniem ich indolencji. Czasem praktycy uważają, że
teoretycy żerują na ich ciężkiej pracy, więc niechętnie udostępniają
wyniki swoich prac. Dokumentacja w wielu bibliotekach jest prowadzona
niechlujnie, w sposób wykluczający spójną interpretację zawartych w
niej danych, jeśli w ogóle taka dokumentacja istnieje. Odtworzenie
przebiegu wydarzeń nawet z niedalekiej przeszłości jest często
niemożliwe, bo większość wypowiedzi respondentów zawiera oficjalną
wersję, będącą daleko idącą fabulacją stanu rzeczywistego, gdzie
tuszuje się potknięcia, których analiza jest niezbędna dla uchwycenia
rzeczywistej dynamiki różnych procesów związanych z biblioteką.
Z drugiej strony duża część problemów bibliotek ma
charakter nie związany z teorią bibliotekarstwa. Żadna bibliotekarska
teoria nie zrekompensuje rażąco złej organizacji pracy, ekonomicznych
niedostatków czy braków w wykształceniu ogólnym bibliotekarzy.
Teoretycy uważają więc biblioteki za niewdzięczny i mało
interesujący przedmiot badań, co skutkuje rozwijaniem innych
zainteresowań i powierzchowną znajomością rzeczywistej pragmatyki
bibliotekarskiej.
Praktycy przeciwko teoretykom
Jak praktycy postrzegają teoretyków? Praktycy, jeśli
dobrze im się powodzi, odnoszą się z ostentacyjną pogardą, szczególnie
wobec środowisk akademickich, afirmując swoje osiągnięcia dowodzące
niezbicie zbędności oderwanych od rzeczywistości teoretyków. Kiedy
powodzi im się źle - również winni są teoretycy, bo nie wymyślili
żadnego antidotum na bibliotekarskie bolączki. Praktycy stoją przed
zupełnie innymi problemami. Z jednej strony występuje ogromny
nacisk ze strony czytelników na sprawną obsługę, powodujący zamknięcie
się w kręgu lokalnych problemów i uwarunkowań, z drugiej
zaś strony, rozwijanie oferty usług związane jest z potrzebą
nawiązania szerszej współpracy w skali kraju, Europy a nawet
świata. Wtedy okazuje się, że nie ma gotowych standardów, procedur,
metodologii, w które wyposażone jest bibliotekarstwo krajów
rozwiniętych. Wyposażone przez rozwinięte teorie bibliotekarskie,
dodajmy. Następuje więc eskalacja żalów i oskarżeń. Praktycy nie
szukają jednak zaplecza intelektualnego w środowisku teoretyków.
Zamiast współpracować, wolą sami teoretyzować. Niewiele z tych
prób kończy się rzeczywistym sukcesem.
Teoretycy przeciwko teoretykom
Stan współpracy pomiędzy różnymi ośrodkami
rozwijającymi teorię bibliotekarstwa jest żenujący. Stan wymiany
poglądów również. Przeważa zwykle uprzejma obojętność i zazdrosne
ukrywanie własnych pomysłów przed konkurującymi kolegami. Jeśli jest to
dodatkowo powiązane z dziwacznym systemem pozyskiwania dodatkowych
środków finansowych lub innych gratyfikacji (wyjazdy, stypendia) walka
jest naprawdę bezpardonowa i zajmuje tyle czasu, że trudno
zajmować się jeszcze bibliotekami.
Praktycy przeciwko praktykom
Nie ma takiej biblioteki w Polsce, której
pragmatyka pokrywałaby się w 100% z pragmatyką drugiej
biblioteki tego samego typu. Pomimo ogólnie obowiązujących przepisów,
każda z bibliotek dokonuje własnej ich interpretacji oraz określa
mniej lub bardziej formalnie w jakim zakresie będzie je
stosować (!). Niechęć do modelu centralistycznego przyćmiewa
niektórym umysły tak dalece, że w dalszym ciągu dyskutuje się
normatywy, które w innych krajach uważane są za oczywisty
wyznacznik profesjonalizmu bibliotekarskiego. Skutek jest taki, że
wiele bibliotek usiłuje forsować swoją własną pragmatykę jako "jedynie
słuszną".
Poza podziałem na teoretyków i praktyków modny
jest obecnie podział na komputerowych technokratów i humanistów.
Na jednym biegunie mamy więc ludzi przekonanych, że totalna
informatyzacja jest jedynym dobrym rozwiązaniem wszystkich problemów
bibliotekarstwa, jak też dokonujących redukcji zarówno biblioteki,
bibliotekarzy, jak i czytelników do zespołu mniej lub bardziej
złożonych algorytmów. Na drugim zaś mamy osoby określające się mianem
humanistów, które ochoczo i z nieskrywaną dumą odcinają się
od używania komputerów, przeciwstawiając im warsztat pracy siegający
tradycją starożytności. Obie te skrajne grupy reprezentują
obskurantyzm, którego obiektem jest w pierwszym wypadku biblioteka,
w drugim zaś technologia. Obie postawy czynią cnotę
z niewiedzy, co trudno pochwalać.
Są też inne podziały. Bibliotekarze różnych typów
bibliotek tworzą zupełnie hermetyczne środowiska, które nie kontaktują
się w żadnym zakresie z bibliotekarzami z innych typów
bibliotek. Są wreszcie czysto personalne animozje, które potrafią
sparaliżować kontakty pomiędzy całymi instytucjami.
Co jest wygraną w tej wojnie? Sława
największego autorytetu bibliotekarskiego? Wielkie pieniądze? Nikt
chyba w to nie wierzy. Co jest przegraną? Chyba nic gorszego niż
codzienna praca bibliotekarza. Żmudna, wymagająca i mało płatna.
Spory dzielące nasze środowisko przypominają zgiełk
w kurniku, którego lokatorzy i tak nieuchronnie skończą
w garnku. Myślę, że intensywność tych sporów napędzana jest ogólną
degradacją infrastruktury kulturalnej, jaka dokonuje się w Polsce.
Wszyscy czują się sfrustrowani, jednak adresują swoje pretensje
niewłaściwie. Jestem przekonany, że poza patologicznymi przypadkami,
nasze środowisko ma taki sam potencjał jak inne środowiska. Natomiast
warunki pracy (zarówno w sensie finansowym, jak
i psychologicznym) są bardzo trudne i tworzą mechanizmy
tępiące aktywność i kreatywność. Nie zmieni tego żadna lista
pozytywnych wyjątków.
Jak wielu przedstawicieli naszego środowiska staram
się nie zajmować stanowiska w żadnym z przytoczonych powyżej
sporów. Jak robił to jeden mądry rabin, każdemu można powiedzieć "masz
rację". Kiedy jeden z jego uczniów zwrócił mu uwagę, że wszyscy,
prezentujący rozbieżne poglądy, racji mieć nie mogą, odpowiedział: "Ty
wiesz, ty też masz rację". Dedykuję tę mądrość tym, co lubią szukać
błędów wyłącznie u innych.
Są dwie ważne sprawy, o których należy jeszcze
wspomnieć. Pierwsza z nich to Stowarzyszenie Bibliotekarzy
Polskich, którego ranga w środowisku nie jest zbyt wysoka. Niektórzy
nie mogą wciąż wybaczyć udziału SBP w PRON. Niektórzy mają inne powody.
Faktem jest, że zbyt wiele dzieje się poza SBP a zbyt mało
w SBP. A przecież to jedyna ogólnokrajowa organizacja
zawodowa bibliotekarzy. Bez silnego SBP, środowisko bibliotekarskie jest zupełnie bezbronne.
Druga ważna sprawa to brak wsparcia ze strony
rządu dla infrastruktury kultury, do jakiej niewątpliwie należą
biblioteki. Spychanie finansowania na poziom lokalny, szukanie
sponsorów czy pomysły komercjalizacji bibliotek to tylko sposoby
pozbycia się problemu. Owszem, biblioteki mogą tak funcjonować ale nie
można zapominać o centralnych projektach uruchamianych przez agendy
rządowe, w których biorą udział biblioteki. To "druga noga" bez
której "rynek" wyeliminuje biblioteki z tych miejsc, gdzie są one
najbardziej potrzebne. Takich projektów po 1989 roku w Polsce
nie było. Namiastką takiej działalności była aktywność Fundacji
A. W. Mellona. Ale to przecież nie ma nic wspólnego
z czynnikami rządowymi. W przyszłości możemy spodziewać się
jeszcze mniej, z powodu rozpętania czterech żywiołów zwanych
eufemistycznie "reformami".
Wniosek: albo zapomnimy o wojnach
i skoncentrujemy się na obronie interesów całego środowiska albo
przy wtórze wzajemnych oskarżeń zlikwidujemy się sami. Oby nie było za
późno.
Z ostatniej chwili: 19 marca 1999 odbyła się
w Sejmie debata nad polityką kulturalną rządu. Powiedziano wiele słów
prawdy, również o bibliotekach, do... prawie pustej sali. Zieleń
obić foteli tylko tu i ówdzie zakłócona była sylwetką posła
(z reguły dyskutanta, ale bywało, że i dyskutantów
zapisanych do głosu nie mógł się na sali doszukać marszałek).
W wieczornych wiadomościach o debacie nawet nie wspomniano.
Komentarz jest zbędny.
| |