EBIB Nr 5/2007 (86), Współpraca zagraniczna bibliotek. Badania, teorie wizje Poprzedni artykuNastpny artyku  

 


Piotr Witt

Indeksy


Francuzi sporządzają indeksy według osobliwych zasad, które tylko oni sami rozumieją

André Segenny, profesor filozofii w Strasburgu


Do niedawna jeszcze większość książek drukowanych we Francji nie zawierała indeksu. Było to źródłem wiecznego utrapienia badaczy i bibliotekarzy sporządzających katalogi. Zatajano również datę wydania. Niektórzy wydawcy oszczędzali nawet na spisie treści. Ta sytuacja zmieniła się dopiero w latach 80. Jeszcze w 1971 i 1978 r. Mercure de France wydał pomnikowe pamiętniki hrabiny de Boigne (dwa tomy - tysiąc stron) bez indeksu, podobnie jak inne dzieła głośnej serii Le temps retrouvée. Pierwszy indeks osobowy zawiera dopiero wznowienie hr. de Boigne z 1989 r.

Trudności, jakie napotyka rozwój informatyki we Francji mają swe źródło poniekąd właśnie w tych złych praktykach wydawniczych. W kraju, gdzie kult nowości podniesiono do rangi dogmatu, umieszczenie daty wydania na karcie tytułowej czyni produkt po roku lub dwóch niezdatnym do użytku, jak przekroczona data ważności na mięsie albo mleku. Upowszechnienie copyright częściowo uzdrowiło sytuację; wydawca stając przed dylematem: narazić książkę na sromotę nieaktualności, czy tez uchronić się przed kradzieżą, wybiera zazwyczaj bezpieczeństwo. W copyright umieszczenie daty stanowi wymóg prawny, ale co do indeksu - wolność Tomku...

Wielcy wydawcy wydają klasyki w dwóch wersjach: luksusowe, doskonale opracowane (seria Pleiade Gallimarda) i popularne, w których dobrze, jeżeli strony są ponumerowane. Badacz potrzebuje indeksu jak nici Ariadny do znalezienia informacji w labiryncie danych, ale wielu czytelnikom jego brak nie dokucza; czytają dokument jak powieść. Indeks bywa niezbędny zwłaszcza w wielotomowych wydawnictwach dokumentalnych i źródłowych. Po dwudziestu trzech tomach Dzienników Goncourtow nie sposób poruszać się bez pomocy dwudziestego czwartego - indeksu, podobnie jak po czternastu tomach Pamiętników diuka de Saint-Simon. Trudność tę przewidział sam autor i sporządził szczegółowe Tablice analityczne. Mimo to, prawie przez sto lat, od 1893 r., to podstawowe źródło do historii Francji wydawano przez oszczędność z pominięciem owych Tablic, dopóki w 1979 r. wydawca Ramsay nie zapełnił tej luki. To prawda, że Tablice Saint-Simona - osobny tom prawie pięciuset stronicowy - naraziły wydawcę na dodatkowe koszta.

Obydwa monumentalne wydawnictwa zabierają w bibliotece domowej wiele miejsca, dlatego praktyczniejsze jest ograniczenie się do posiadania samych indeksów, wydanych zresztą w postaci odrębnych tomów. Wielkie było moje szczęście, kiedy je znajdowałem w koszu książek zdepariowanych, u handlarzy starym papierem. Amator historii Francji musi kiedyś postawić sobie pytanie, dlaczego piszący o Wielkiej Encyklopedii tak rzadko cytują Tajne pamiętniki Bachaumaunt’a. Przecież 36 tomów Pamiętników (były kontynuowane przez utalentowanych następców) stanowi pierwszorzędny dokument do okresu powstania tej emblematycznej emanacji francuskiego ducha. Louis Petit de Bachaumont - umysł dociekliwy, był bliskim przyjacielem pani Doublet de Persan, której paryski salon przez czterdzieści lat odwiedzali autorzy wielkiego dzieła. Wyjaśnienie zagadki braku cytowań Tajnych pamietników jest proste: podstawowy dokument do historii osiemnastego wieku był wydany bez indeksu. Niewielu autorów zada sobie trud odszukania tablic, które sporządził księgarz paryski Warée w sto lat prawie od ukazania się dzieła. Te tablice analityczne pasują do każdego wydania, gdyż odsyłacze dotyczą dat dziennych, nie zaś paginacji. Muza Klio kierowała moja ręką, kiedy z kartonu bukinisty udało mi się wyłowić to pożyteczne dziełko wydane w Brukseli w 1866 r. w nakładzie 200 egzemplarzy. Mój nosi numer 54.

Autorzy piszący o historii idei i życia towarzyskiego w kręgu encyklopedystów znacznie częściej niż Bachaumont’a cytują Pamiętniki markizy de Crequi, które są zręcznym pastiszem zaopatrzonym jednak przez fałszerza w indeksy i drobiazgowe spisy treści - materiał do refleksji nad warunkami tworzenia historii.

Les Memoires Secrets zwracają uwagę na pożytek z lektury indeksów. Artykuły Encyklopedii pisane przez niedowiarków i libertynów zawierały nierzadko treści potępione przez co najmniej trzy z dwunastu punktów art. 1399 Kodeksu Prawa Kanonicznego, co kwalifikowało całość wydawnictwa do wciągnięcia na Index Prohibitorum i spalenia ręką kata według zwyczaju, na stopniach Pałacu Sprawiedliwości. Redaktorzy zaasekurowali się chytrze przed dociekliwością cenzora, opatrując hasła niewinnymi tytułami. Tylko skomplikowany system indeksów i odsyłaczy pozwalał odnaleźć w gąszczu dwudziestu dwóch tomów in folio treści potępione. I tak w artykule o ludożerstwie można było wyczytać, co Wolter myśli o sakramencie Komunii Świętej. Wielu jednak dało się nabrać. W 1779 r. pewien włoski ksiądz nazwiskiem Ziorzi zalecał w dobrej wierze lekturę Encyklopedii, zwłaszcza artykuł Christianisme i kilka innych w podobnym rodzaju, w których znajdą religię nie tylko poważaną, lecz także potężnie bronioną.

Sztuczki metodologiczne nie zwiodły wszelako cenzorów. Encyklopedia została zakazana przez Kościół, ponieważ wiedzie do niewiary i pogardy religii. Nauki encyklopedystów nie poszły jednak w las. Profesor Henryk Sawoniak, który był Diderotem i d'Alembertem polskiej indekso- i addendologii, zwierzył mi się kiedyś, że zarówno on sam, jak i jego koledzy usiłowali w redagowanych przez siebie bibliografiach przemycić publikacje zakazane przez cenzurę, przebijając wejście do nich przez małe furteczki w indeksach. Na szczęście dla nich cenzorzy PRL-u byli mniej zaprawieni w lekturze aparatu naukowego od specjalistów kościelnych z Sorbony.

Pomysłowa konstrukcja Wielkiej Encyklopedii przetrwała dłużej od jej zawartości ideowej, gdyż system indeksów i odsyłaczy pozwolił pogodzić bezładną analizę, która narzuca porządek alfabetyczny, z syntezą upragnioną przez autorów i czytelników. To właśnie duch encyklopedystów, jak sadze, natchnął przed trzydziestu laty hrabiego Dominika Frémy szczęśliwą ideą Quid’u. Ta najpopularniejsza encyklopedia podręczna współczesnej Francji wyparła z rynku małego Larousse’a, zmusiła do milczenia podręczną encyklopedię Hachett’a i zahamowała rozwój Encylopoedia Universalis. Nowelizowana co roku, wychodzi w milionowym nakładzie i nawet rozwój informatyki i Internetu nie przeszkodził jej ekspansji. Prosta zasada konstrukcji tego wydawnictwa opiera się na indeksie, który jest zarazem katalogiem przedmiotowym tematów, haseł i informacji zawartych w książce, arcydziełem klasyfikacji. Ostatnie wydanie Quid 2007 (2190 stron tekstu, małe folio, drobnym drukiem na biblijnym papierze) liczy 160 stron indeksu. Zawiera on ponad 185 000 haseł i podaje liczbę podstawowych słów kluczowych (wytłuszczonym drukiem), haseł drugo- i trzeciorzędnych (italika). Litery a, b, c, po numerze strony odsyłają do jednej z trzech kolumn tekstu, v - voire (vide), do innych haseł kluczowych. Dzięki indeksowi Dominik Frémy mógł zmieścić w jednym tomie, stosunkowo poręcznym, zasób wiedzy, na który innym potrzeba wielokrotnie więcej miejsca, uniknął powtarzania informacji i poprawił ich precyzję.

Nadzwyczajna jakość konstrukcji jest tutaj przypadkiem odosobnionym. Inne indeksy sporządzane są często według widzimisię wydawcy, mimo istnienia precyzyjnych norm krajowych i międzynarodowych. Tymczasem świat robi się coraz bardziej skomplikowany i coraz więcej potrzebujemy porządnych indeksów i odsyłaczy, żeby się w nim odnaleźć.

 Początek strony



Indeksy / Piotr Witt// W: Biuletyn EBIB [Dokument elektroniczny] / red. naczelny Bożena Bednarek-Michalska. - Nr 5/2007 (86) czerwiec. - Czasopismo elektroniczne. - [Warszawa] : Stowarzyszenie Bibliotekarzy Polskich KWE, 2007. - Tryb dostępu: http://www.ebib.info/2007/86/a.php?witt. - Tyt. z pierwszego ekranu. - ISSN 1507-7187