|
Francuzi sporządzają indeksy według osobliwych zasad,
które tylko oni sami rozumieją
André Segenny, profesor filozofii w Strasburgu
Do niedawna jeszcze większość książek drukowanych we Francji nie zawierała
indeksu. Było to źródłem wiecznego utrapienia badaczy i bibliotekarzy
sporządzających katalogi. Zatajano również datę wydania. Niektórzy wydawcy
oszczędzali nawet na spisie treści. Ta sytuacja zmieniła się dopiero w latach 80. Jeszcze w 1971 i 1978 r. Mercure de
France wydał pomnikowe pamiętniki hrabiny de Boigne (dwa tomy - tysiąc stron)
bez indeksu, podobnie jak inne dzieła głośnej serii Le temps retrouvée.
Pierwszy indeks osobowy zawiera dopiero wznowienie hr. de Boigne z 1989 r.
Trudności, jakie napotyka rozwój informatyki we Francji mają swe źródło poniekąd właśnie w
tych złych praktykach wydawniczych. W kraju, gdzie kult nowości podniesiono do
rangi dogmatu, umieszczenie daty wydania na karcie tytułowej czyni produkt po
roku lub dwóch niezdatnym do użytku, jak przekroczona data ważności na mięsie
albo mleku. Upowszechnienie copyright częściowo uzdrowiło sytuację;
wydawca stając przed dylematem: narazić książkę na sromotę nieaktualności, czy
tez uchronić się przed kradzieżą, wybiera zazwyczaj bezpieczeństwo. W copyright
umieszczenie daty stanowi wymóg prawny, ale co do indeksu - wolność Tomku...
Wielcy wydawcy wydają klasyki w dwóch wersjach: luksusowe, doskonale opracowane (seria
Pleiade Gallimarda) i popularne, w których dobrze, jeżeli strony są
ponumerowane. Badacz potrzebuje indeksu jak nici Ariadny do znalezienia informacji w labiryncie
danych, ale wielu czytelnikom jego brak nie dokucza; czytają dokument jak
powieść. Indeks bywa niezbędny zwłaszcza w wielotomowych wydawnictwach
dokumentalnych i źródłowych. Po dwudziestu trzech tomach Dzienników Goncourtow
nie sposób poruszać się bez pomocy dwudziestego czwartego - indeksu, podobnie
jak po czternastu tomach Pamiętników diuka de Saint-Simon. Trudność tę
przewidział sam autor i sporządził szczegółowe Tablice analityczne. Mimo
to, prawie przez sto lat, od 1893 r., to podstawowe źródło do historii Francji
wydawano przez oszczędność z pominięciem owych Tablic, dopóki w 1979 r.
wydawca Ramsay nie zapełnił tej luki. To prawda, że Tablice Saint-Simona
- osobny tom prawie pięciuset stronicowy - naraziły wydawcę na dodatkowe
koszta.
Obydwa monumentalne wydawnictwa zabierają w bibliotece domowej wiele miejsca, dlatego
praktyczniejsze jest ograniczenie się do posiadania samych indeksów, wydanych
zresztą w postaci odrębnych tomów. Wielkie było moje szczęście, kiedy je
znajdowałem w koszu książek zdepariowanych, u handlarzy starym papierem. Amator historii Francji musi kiedyś postawić sobie pytanie, dlaczego piszący o Wielkiej Encyklopedii tak rzadko cytują Tajne pamiętniki Bachaumaunt’a.
Przecież 36 tomów Pamiętników (były kontynuowane przez utalentowanych
następców) stanowi pierwszorzędny dokument do okresu powstania tej
emblematycznej emanacji francuskiego ducha. Louis Petit de Bachaumont - umysł dociekliwy, był
bliskim przyjacielem pani Doublet de Persan, której paryski salon przez
czterdzieści lat odwiedzali autorzy wielkiego dzieła. Wyjaśnienie zagadki braku
cytowań Tajnych pamietników jest proste: podstawowy dokument do historii
osiemnastego wieku był wydany bez indeksu. Niewielu autorów zada sobie trud
odszukania tablic, które sporządził księgarz paryski Warée w sto lat prawie od
ukazania się dzieła. Te tablice analityczne pasują do każdego wydania, gdyż
odsyłacze dotyczą dat dziennych, nie zaś paginacji. Muza Klio kierowała moja
ręką, kiedy z kartonu bukinisty udało mi się wyłowić to pożyteczne dziełko
wydane w Brukseli w 1866 r. w nakładzie 200 egzemplarzy. Mój nosi numer 54.
Autorzy piszący o historii idei i życia towarzyskiego w kręgu encyklopedystów znacznie
częściej niż Bachaumont’a cytują Pamiętniki markizy de Crequi, które są
zręcznym pastiszem zaopatrzonym jednak przez fałszerza w indeksy i drobiazgowe
spisy treści - materiał do refleksji nad warunkami tworzenia historii.
Les Memoires Secrets zwracają uwagę na pożytek z lektury indeksów. Artykuły Encyklopedii
pisane przez niedowiarków i libertynów zawierały nierzadko treści potępione
przez co najmniej trzy z dwunastu punktów art. 1399 Kodeksu Prawa
Kanonicznego, co kwalifikowało całość wydawnictwa do wciągnięcia na Index
Prohibitorum i spalenia ręką kata według zwyczaju, na stopniach Pałacu
Sprawiedliwości. Redaktorzy zaasekurowali się chytrze przed dociekliwością
cenzora, opatrując hasła niewinnymi tytułami. Tylko skomplikowany system
indeksów i odsyłaczy pozwalał odnaleźć w gąszczu dwudziestu dwóch tomów in
folio treści potępione. I tak w artykule o ludożerstwie można było wyczytać, co
Wolter myśli o sakramencie Komunii Świętej. Wielu jednak dało się nabrać. W
1779 r. pewien włoski ksiądz nazwiskiem Ziorzi zalecał w dobrej wierze lekturę Encyklopedii,
zwłaszcza artykuł Christianisme i kilka innych w podobnym rodzaju, w
których znajdą religię nie tylko poważaną, lecz także potężnie bronioną.
Sztuczki metodologiczne nie zwiodły wszelako cenzorów. Encyklopedia została zakazana
przez Kościół, ponieważ wiedzie do niewiary i pogardy religii. Nauki encyklopedystów nie poszły jednak w las. Profesor Henryk Sawoniak, który był Diderotem i d'Alembertem polskiej indekso- i addendologii, zwierzył mi się kiedyś, że zarówno on sam, jak i jego
koledzy usiłowali w redagowanych przez siebie bibliografiach przemycić
publikacje zakazane przez cenzurę, przebijając wejście do nich przez małe
furteczki w indeksach. Na szczęście dla nich cenzorzy PRL-u byli mniej
zaprawieni w lekturze aparatu naukowego od specjalistów kościelnych z Sorbony.
Pomysłowa konstrukcja Wielkiej Encyklopedii przetrwała dłużej od jej zawartości
ideowej, gdyż system indeksów i odsyłaczy pozwolił pogodzić bezładną analizę,
która narzuca porządek alfabetyczny, z syntezą upragnioną przez autorów i
czytelników. To właśnie duch encyklopedystów, jak sadze, natchnął przed trzydziestu laty
hrabiego Dominika Frémy szczęśliwą ideą Quid’u. Ta najpopularniejsza
encyklopedia podręczna współczesnej Francji wyparła z rynku małego Larousse’a,
zmusiła do milczenia podręczną encyklopedię Hachett’a i zahamowała rozwój Encylopoedia
Universalis. Nowelizowana co roku, wychodzi w milionowym nakładzie i nawet
rozwój informatyki i Internetu nie przeszkodził jej ekspansji. Prosta zasada konstrukcji
tego wydawnictwa opiera się na indeksie, który jest zarazem katalogiem
przedmiotowym tematów, haseł i informacji zawartych w książce, arcydziełem
klasyfikacji. Ostatnie wydanie Quid 2007 (2190 stron tekstu, małe folio,
drobnym drukiem na biblijnym papierze) liczy 160 stron indeksu. Zawiera on
ponad 185 000 haseł i podaje liczbę podstawowych słów kluczowych (wytłuszczonym
drukiem), haseł drugo- i trzeciorzędnych (italika). Litery a, b, c, po numerze
strony odsyłają do jednej z trzech kolumn tekstu, v - voire (vide), do
innych haseł kluczowych. Dzięki indeksowi Dominik Frémy mógł zmieścić w jednym
tomie, stosunkowo poręcznym, zasób wiedzy, na który innym potrzeba wielokrotnie
więcej miejsca, uniknął powtarzania informacji i poprawił ich precyzję.
Nadzwyczajna jakość konstrukcji jest tutaj przypadkiem odosobnionym. Inne indeksy
sporządzane są często według widzimisię wydawcy, mimo istnienia precyzyjnych
norm krajowych i międzynarodowych. Tymczasem świat robi się coraz bardziej
skomplikowany i coraz więcej potrzebujemy porządnych indeksów i odsyłaczy, żeby
się w nim odnaleźć.
| |